czwartek, 18 kwietnia 2013

Moja Ziemia Święta

Syn Boga spędził swój ziemski żywot na zapyziałej prowincji.

Felieton z tygodnika "Gość Niedzielny" nr 16/2013

Jak to możliwe, że przez ponad 40 lat żyłem z klapkami na oczach? Ziemską ojczyznę Jezusa brałem za skamielinę, zabytek kultury, ewentualnie źródło pobożnych wzruszeń. Coś w rodzaju Rzymu oferującego turystom skondensowane korepetycje z historii Kościoła, uatrakcyjnione pokazami chrześcijańskiej sztuki i architektury. Musiałem polecieć do Izraela i Palestyny, by odkryć prawdę: Ziemia Święta wciąż jest duchowym centrum świata.

Chrystus zmartwychwstał i wstąpił do domu Ojca, ale zostało po nim żywe Słowo. Jest wszędzie: pasie się na Polu Pasterzy, chodzi po falach Jeziora Galilejskiego, połyskuje w słońcu na górze Tabor i Górze Błogosławieństw, ślizga się po kamieniach w Tabgha, dojrzewa na drzewach oliwnych w Getsemani, przemyka uliczkami starej Jerozolimy, dźwięczy w kamiennej cysternie w podziemiach kościoła św. Piotra „In Gallicantu”. Nawet gdyby prezbiter nie odczytywał go na głos, w każdym z tych miejsc (i w wielu innych), przebijałoby się przez zasieki dewocjonaliów, żeby mówić do mojego serca.

W 2002 r. wydałem tom wierszy „Ziemia Święta”. Tytuł był alegoryczny, bo w zdecydowanej większości utworów opisywałem swój uświęcony kosmos: środkowe Kaszuby z Matarnią jako Betlejem. Krajobraz złożony z rozpadających się ceglanych budynków, cmentarzy, pól uprawnych, maryjnych kapliczek i prostych ludzi krzątających się wokół codziennych spraw. Podobna mieszanka sacrum z profanum zawsze zachwycała mnie na obrazach Pietera Bruegla. Rozpoznałem ją również w pejzażu Wyżyny Czesko-Morawskiej, którą pokochałem jak rodzinną ziemię. Pamiętam bolesne ukłucie piękna, które przeszyło mnie, gdy pierwszy raz zobaczyłem pasyjne grafiki Bohuslava Reynka. Chrystus krzyżowany na pastwisku wśród owiec, osuwający się w objęcia Matki w wiejskim obejściu przy studni; nagie krzaki w zimowym ogrodzie jak korona cierniowa... – Tylko wyobraźnia geniusza – myślałem – mogła tak przejmująco skojarzyć przestrzenie bardzo od siebie odległe: zapyziałą prowincję i uroczystą historię zbawienia.

Podczas pielgrzymki do Izraela i Palestyny przekonałem się, że Kaszuby, Wyżyna Czesko-Morawska i wioski malowane przez Bruegla są bliźniaczo podobne do Ziemi Świętej. Z Betlejem do Jerozolimy jedzie się 15 minut, tyle samo co z Somonina do Kartuz. Cała ziemska droga Jezusa zmieściłaby się między Matarnią a Sierakowicami. Góra Tabor nie jest dużo wyższa niż Wieżyca, Kana Galilejska ma mniej mieszkańców niż Kościerzyna, a Jordan to rzeczka szerokości Raduni. Do tego swojskość widoczna na każdym kroku: kamieniste pola, zarastające ścieżki, miejsca cudów zaznaczone wydłubanym w murze znakiem krzyża, prowizoryczne chaty beduinów, stada bydła, targowiska pełne owoców i kiczowatych świecidełek. Umiłowany Syn Boga spędził swój ziemski żywot na zapyziałej prowincji, wśród ubogich grzeszników bez szkół, za to z głębokim przywiązaniem do rodzinnej przestrzeni. Chrześcijański uniwersalizm wyrósł z tego, co najbardziej konkretne, pierwotne i lokalne. Może dlatego od dwóch tysięcy lat każda odnowa Kościoła zaczyna się od głoszenia Słowa w slumsach, barakach, afrykańskich wioskach, a nie od debat katolickich intelektualistów.

Wygląda na to, że przez całe dotychczasowe życie nieświadomie poszukiwałem wokół siebie odwzorowania Ziemi Świętej. A kiedy je znajdowałem – w Matarni, na Wyżynie Czesko-Morawskiej czy na płótnach Bruegla – nie wiedziałem, skąd bierze się przenikający mnie dreszcz zachwytu. Mało brakowało, bym odpuścił sobie pielgrzymkę do źródeł chrześcijaństwa i przez dalsze życie szedł po omacku. Na szczęście przywiozłem z Izraela odpowiednią mapę.

W trakcie Eucharystii w bazylice Grobu Świętego usłyszałem: „Po swojej męce Jezus dał apostołom wiele dowodów, że żyje: ukazywał się im przez czterdzieści dni i mówił o królestwie Bożym. A podczas wspólnego posiłku kazał im nie odchodzić z Jerozolimy, ale oczekiwać obietnicy Ojca. Mówił: – Słyszeliście o niej ode Mnie: Jan chrzcił wodą, ale wy wkrótce zostaniecie ochrzczeni Duchem Świętym. Zapytywali Go zebrani: – Panie, czy w tym czasie przywrócisz królestwo Izraela? Odpowiedział im: – Nie wasza to rzecz znać czas i chwile, które Ojciec ustalił swoją władzą, ale gdy Duch Święty zstąpi na was, otrzymacie Jego moc i będziecie moimi świadkami w Jerozolimie i w całej Judei, i w Samarii, i aż po krańce ziemi”.

Posłuchałem Słowa. W 3. rocznicę tragedii smoleńskiej wróciłem do mojej Jerozolimy, do Polski, do Warszawy. Alejami Jerozolimskimi przeszedłem do kościoła Świętego Krzyża z figurą Zbawiciela, a stamtąd na Krakowskie Przedmieście. Polska Via Dolorosa. Uniwersalizm potwierdzony konkretem. Pielgrzymkowe doświadczenie uczy, że nie ma chrześcijaństwa kosmopolitycznego. Każdy z nas rodzi się w konkretnej wspólnocie. W niej jest jego krzyż i jego droga do zbawienia. Trzeba zaczynać od Betlejem, od rodzinnej miejscowości: Matarni, Skierniewic czy Sandomierza, a później cierpliwie piąć się na Golgotę za Chrystusem. Ziemia Święta nie jest alegorią ani ciepłym krajem. To rzeczywistość możliwa do odkrycia pod każdą szerokością geograficzną. W naszych kościołach Słowo, które usłyszałem w Jeruzalem, będzie czytane 23 kwietnia, w dzień św. Wojciecha, biskupa i męczennika. Patrona Polski.