niedziela, 25 kwietnia 2010

Szymon Babuchowski: Modlitwa zmęczonego

Proste, gęste frazy trafiają w sam środek duszy. „Podziemne motyle” Wojciecha Wencla odświeżają język współczesnej poezji religijnej.


Na granicy Kaszub i poddanego niemieckim wpływom Gdańska istniała Matarnia – niewielka wioska, w której centrum znajdował się kościół św. Walentego. Na jego pochyłej wieży wiły gniazdo bociany, a życie mieszkańców toczyło się niespiesznym rytmem chrztów, ślubów, narodzin i pogrzebów. Dziś Matarnia istnieje nadal, ale stała się dzielnicą Gdańska. Tuż obok wioski powstały nowe bloki i obwodnica, chwilę później wyrósł także hipermarket. A jednak wystarczy przejść za obwodnicę, by znaleźć się w innym świecie, w którym czas jakby się zatrzymał. Ludzie ciągle pozostają tu wierni tradycyjnej pobożności, a bocian powraca wiosną do gniazda na kościelnej wieży.

W tym świecie, wraz z żoną i dwoma synami, żyje Wojciech Wencel, poeta i redaktor Magazynu Apokaliptycznego „44/ Czterdzieści i Cztery”, niegdyś członek kolegium redakcyjnego „Frondy”. Wencel uczynił Matarnię niemal główną bohaterką swojej twórczości, a w tytule jednego z tomów nazwał ją nawet „Ziemią Świętą”. Jak przystało na poetę wiernego tradycji, opiewał ją wierszem regularnym, z rozlewnością godną romantycznych wieszczów. Pod koniec minionego stulecia wzbudził swoją liryką spore zainteresowanie krytyków, ale spotkał się też z dezaprobatą wielu z nich. Sam Czesław Miłosz, zapytany, czy dostrzega wśród współczesnych poetów jakiegoś ciekawego autora wyznaniowego, następcę Lieberta, odpowiedział: „Jest taki poeta Wencel w Gdańsku. Ale nie wiem, czy nie jest to jakiś nałóg, żeby łączyć katolicyzm z formami tradycyjnymi, metrycznymi. Czy rzeczywiście tak być musi?”.

Demon południa

Po pięciu latach milczenia Wencel powrócił wierszami, które będą zaskoczeniem nawet dla najwierniejszych fanów jego twórczości. W najnowszym tomie „Podziemne motyle” niewiele znajdziemy obrazów Matarni, a te, które się pojawiają, przedstawiają ją raczej w krzywym zwierciadle:

We śnie widzę to miasteczko: jest niedziela
przez plac idą dwie kobiety do fryzjera
inni modlą się w kościele z krzywą wieżą
jednocześnie w Boga wierząc i nie wierząc

Akcja utworów przenosi się do ciemnego „pokoju bez okien i prądu” albo na parking przed hipermarketem, „z którego nie sposób wyjechać”. Tą nową przestrzenią rządzi „demon południa” – stan wypalenia, obojętności i duchowego lenistwa, któremu zaczyna podlegać podmiot liryczny tych wierszy. Jeszcze zmaga się ze swoim grzechem, ale „trzecia część ciała” ugrzęzła już w piasku. Pogrążającemu się bohaterowi nie pozostaje nic poza modlitwą. „Wyjmij ze mnie oścień śmierci” – woła do Boga w akcie desperacji. To doświadczenie jest kluczowe dla całego tomiku. Zmienia bowiem sposób patrzenia bohatera. Najdobitniej wyraża to krótki wiersz „Totus Tuus”:

A:

Cały Twój –
czysty jak łza w oku Maryi
waleczny jak święty Jerzy
nieludzki jak anioły
Botticellego

B:

Cały Twój –
zbyt grzeszny żeby sądzić
zbyt ciężki żeby chodzić po falach
zbyt ludzki by się zbawić
bez Ciebie

Zacier wieczności

Kim są tajemnicze postaci A i B? Czy A nie przypomina przypadkiem samego Wencla z okresu żarliwej publicystyki, którą uprawiał np. w zbiorze esejów „Zamieszkać w katedrze”? Przypomnijmy, że pod koniec lat 90. na łamach „bruLionu” artysta dość łatwo osądzał swoich kolegów po piórze za to, że nie żyją zgodnie z głoszonymi przez siebie ideałami. Dzisiaj sam, jako B, pisze o sobie: „zbyt grzeszny żeby sądzić”. Paradoksalnie, doświadczenie grzechu okazuje się jednak dla poety błogosławione; sprawia, że przestaje szukać oparcia w samym sobie. Dlatego w centrum swoich wierszy może teraz postawić Chrystusa:

(…) w każdym śnie
wspinam się drogą krzyżową za rannym Chrystusem
na Śliwową Górę gdzie w startym na miazgę ciele
przestaje kołatać pestka serca i na oczach wiernych
zamienia się ono w zacier wieczności

– czytamy w poemacie „Oda do śliwowicy”, gdzie na skomplikowany proces produkcji trunku nałożone zostają biblijne obrazy: od męki i zmartwychwstania Jezusa po Pięćdziesiątnicę. To nieco szokujące w pierwszym odbiorze zestawienie owocuje wręcz mistyczną wizją i jednym z najbardziej poruszających utworów w tomie.

Cis stary jak krzyż

„Oda do śliwowicy” należy do ważnej w tym zbiorze grupy wierszy „czeskich”. Wencel podróżował po Czechach m.in. śladami swojego ulubionego poety – Bohuslava Reynka, który niemal całe życie spędził w rodzinnym majątku we wsi Petrkov na Wyżynie Czesko-Morawskiej. „Kiedy w 1948 roku majątek stał się częścią Rolniczej Spółdzielni Produkcyjnej, Reynek znalazł w niej zatrudnienie jako robotnik rolny. Objęty przez komunistów zakazem druku przesiadywał w drewnianym domku w ogrodzie, gdzie przygotowywał matryce grafik i pisał wiersze” – czytamy w komentarzu do wiersza „Zmartwychwstanie”. Duchowe pokrewieństwo z Reynkiem, a także poetami takimi jak Jan Zahradníček, sprawia, że obrazy Matarni zostały zastąpione teraz przez czeskie pejzaże. Wśród nich pojawia się przejmujący obraz cisu z miejscowości Vilémovice – jednego z najstarszych drzew w Europie. „Jego wiek szacuje się na dwa tysiące lat. Ponieważ wydziela toksyny, mówi się, że kto pod nim uśnie, już się nie obudzi” – pisze Wencel w przypisie do wiersza „Cis”. Zacytujmy ów liryk:

Szukałem miłości w oczach młodych kobiet
szukałem lecz nie znalazłem

szukałem życia w swoim dzikim sercu
szukałem lecz nie znalazłem

szukałem pocieszenia nad rzeką żalu
szukałem lecz nie znalazłem

zmęczony usnąłem pod cisem starym jak drzewo krzyża
umarłem – i znalazłem

„Podziemne motyle” to przepiękna modlitwa człowieka zmęczonego, który jednak nie utracił nadziei na to, że drzewo krzyża przynosi wybawienie. Tym razem objawił się nam Wencel bardziej ascetyczny, dotykający duszy prostymi, a jednocześnie niezwykle gęstymi frazami. Jest w tych wierszach sporo smutku, ale jest też – jak w utworze tytułowym – oczekiwanie, „aż skończy się czas/ i pęknie kokon ziemi”.

SZYMON BABUCHOWSKI