Archeolodzy, którzy w odległej przyszłości dokopią się do skamielin z epoki Donalda Tuska, nie będą zachwyceni. Znajdą toi toie zamiast autostrad, wraki wagonów kolejowych i niedokończone stadiony. Żaden eksponat nie da się złożyć do kupy.
Felieton z cyklu "Listy z podziemia", "Gazeta Polska" 15 czerwca 2011
Prasa popularnonaukowa będzie zestawiać nas z mieszkańcami Atlantydy czy innymi Majami, na próżno próbując dociec, jaki kataklizm zatrzymał rozwój polskiej cywilizacji. Tylko wykopaliska prowadzone w miejscu, gdzie stoi gmach TVN 48, doprowadzą do spójnych wniosków. Dzięki dobrze zachowanej dokumentacji audiowizualnej uda się stwierdzić, że pod panowaniem Tuska wykształcił się nowy gatunek homo politicus.
Termin „celebryta” pojawił się w obiegowym języku polskim na początku 2009 r., gdy zjawisko „parcia na szkło” stało się niemal powszechne. Wcześniej funkcję medialnych autorytetów pełnili tzw. eksperci, głównie socjologowie. Przed kamery zapraszano też popkulturowe gwiazdy, ale raczej po to, by opowiedziały o nowej płycie czy roli w serialu. Nikt nie pytał ich o poglądy polityczne. Dopiero gdy polski rząd zamienił się w agencję reklamową, a jego polityka zaczęła przypominać sprzedaż opakowań po perfumach, uaktywnili się dystrybutorzy kiczu. Dotąd żyli w swoim świecie wyściełanym okładkami kolorowych czasopism. Plotkowali o imprezach, romansach, ciuchach, angażach, tantiemach, lekcjach jazdy konnej, urlopach, furach i posesjach. Gdy odzwierciedlenie własnego próżniactwa znaleźli w polityce, uświadomili sobie, że wreszcie mają światu do powiedzenia coś niezwykle istotnego. To mianowicie, że PiS jest obciachowe, a PO sexy. Dla redaktorów TVN 48 nie mogło być lepszego prezentu.
Celebrytów można rozpoznać po wyglądzie. Niektórzy są obwieszeni świecidełkami jak choinka w Boże Narodzenie albo noszą na głowie watę cukrową. Innym wystarczy jeden szczegół świadczący o wrodzonym luzie, np. zielone trampki lub fantazyjnie przycięta bródka. Również ich stadne odruchy są łatwe do przewidzenia. Kto raz oglądał „Drugie śniadanie mistrzów”, na pewno zastanawiał się, co się dzieje z rzeczonym śniadaniem po wyłączeniu fleszy. Czy jest wkładane do lodówki z myślą o kolejnym programie, czy też wyrzucane do kosza? Bo choć stół ugina się od przysmaków, Marcin Meller i jego goście nigdy nic nie jedzą. Widocznie uważają, że im nie wypada. Andrzej Mleczko nie je, bo jest dość gruby, Maria Czubaszek – bo jest damą, a ks. Kazimierz Sowa – bo nie samym chlebem człowiek żyje. A poza tym wszyscy mają świadomość, że jedzenie głupio wypada w telewizji. Celowo wspominam o treści celebryckich żołądków, a nie komentarzy politycznych, bo jedno z drugim jest ściśle powiązane. Jeśli stadne fobie zaczynają się na poziomie jedzenia, to na czym mogą się skończyć?
Celebryci przypominają trochę przedszkolaków. Wyłącznie w swojej grupie starszaków czują się bezpiecznie. Czasem któryś obrazi się na pana premiera. Ale gdy trochę oddali się od grupy, już wie, że zabłądził. Wraca i zapewnia szefa rządu, że w gruncie rzeczy bardzo go lubi. Nie musi przepraszać, wystarczy, jeśli opowie o swoich emocjach: poczuciu krzywdy i tęsknocie. Premier też człowiek. Wspólnymi siłami da się rozwiązać problem.
Z tego zaklętego kręgu nie ma ucieczki. Nawet jeśli ktoś – jak Paweł Kukiz – zachowuje się bardzo niegrzecznie, to nie na tyle, żeby zagłosować na PiS. Taka decyzja wymagałaby bowiem przyznania, że dawniej było się frajerem bądź konformistą, a to nie mieści się w celebryckiej konwencji. Lepiej pomstować na ogólną słabość polskiej polityki, niż splamić swój mozolnie budowany wizerunek.
Trzeba przyznać, że Donald Tusk w roli przedszkolanki radzi sobie znakomicie. Autor „Śniadania mistrzów” Kurt Vonnegut nie wymyśliłby dla niego bardziej przewidywalnej wyborczej maszynerii. Byłoby jednak miło, gdyby wprowadził w swoim przedszkolu śniadaniową dyscyplinę. Dopóki wszyscy celebryci nie wyczyszczą talerzy, nie będzie leżakowania. Bo inaczej wyborcze parowozy rozpadną mu się jak składy PKP. I pryśnie jedyna szansa na zapisanie się w historii.