środa, 8 czerwca 2011

Stare chłopy grają na kompie

Niełatwo zgadnąć, jak będzie wyglądało niebo. Ale można być pewnym, że trafi do niego większość współczesnych mężczyzn. Wzięli oni sobie bowiem do serca słowa Ewangelii: „Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego”.

Felieton z tygodnika "Gość Niedzielny" nr 22/2011

Im są starsi, tym częściej bawią się zabawkami. Kolekcjonują samochodziki, telewizorki, komputerki, komóreczki i poliski ubezpieczeniowe. Czasem bawią się z koleżankami w dom, ale krótko, bo im się nudzi. Nie chcą mieć dzieci, ponieważ źle znoszą konkurencję. Po rozwodzie z ulgą wracają do mamy. Biorą kredyciki, których później nie potrafią spłacić. Wzorem pana premierka grają z kolegami w piłeczkę.

Ktoś powie, że jestem niesprawiedliwy, bo życie umieszcza nas w różnych sytuacjach, niekiedy dramatycznych. W porządku. Jednak gra komputerowa „Wiedźmin 2” nikogo nie stawia pod ścianą. Jak więc wytłumaczyć jej popularność wśród facetów w średnim wieku? Od chwili wejścia na rynek tego wiekopomnego dzieła na wszelkich forach internetowych toczy się wiedźmińska debata z udziałem trzydziesto-i czterdziestolatków, dyrektorów i specjalistów, dziennikarzy i prawników, policjantów i złodziei. Okazuje się, że wszyscy oni od lat w pracy lub po godzinach sterują animowanymi postaciami, nie widząc w tym nic głupiego, ani – tym bardziej – niemoralnego. Przeciwnie: są w stanie odwoływać się do swoich zabawkowych idoli w dyskusjach o polityce czy kulturze.

Mniejsza o „singli” z wyboru, bo ci infantylizm mają we krwi. Ale co myśleć o żonatych i dzieciatych kolegach, którzy łączą granie na kompie z czytaniem Platona? Zwykle zaczynają od niewinnego popisu: – Daj no, dziecko, ten joystick, tatuś pokaże ci, jak się strzela. Taka postawa nie jest pozbawiona pewnego uroku. Żony lubią od czasu do czasu dostrzec w swoim mężczyźnie chłopca, którym można się zaopiekować. Gorzej jeśli chłopiec, zamiast z powrotem stać się mężem, kupuje sobie playstation i dziesięć gier w pakiecie. Na początek. Stopniowo wirtualny świat zaczyna kształtować jego sposób myślenia i wpływać na relacje rodzinne. Wyobraźnia karleje do rozmiarów karty pamięci.

Każdy flirt z popkulturą wiąże się z ryzykiem. Gdy w towarzystwie mówi się o muzyce, większość z nas lubi pochwalić się młodzieńczą fascynacją. Sypiąc jak z rękawa tytułami singli Depeche Mode czy innego Duran Duran, wydajemy się sobie bardziej elastyczni i młodzi duchem. A przy tym głęboko autoironiczni, bo przecież sięgamy do epoki retro. Niektórym to życie w cudzysłowie tak przypada do gustu, że na stałe wracają do świadomości new romantic. Rekonstruują kolekcję płyt, zakładają muzycznego bloga i czują się młodsi o dwadzieścia lat. Oczywiście puszczają przy tym oko do gawiedzi, sygnalizując, że są już dorośli, mądrzejsi niż kiedyś, a ironiczna podróż w czasie pozwala im nabrać dystansu do siebie. Sęk w tym, że przy okazji dystansują się wobec realnego świata, który – zwłaszcza w sytuacjach granicznych – wymaga powagi i odpowiedzialności.

Wielu z nas dało sobie wmówić, że popkultura jest po prostu nowocześniejszą formą kultury i może stać się miejscem uprawy wartości. Są autorzy, którzy chcą za jej pośrednictwem nawiązać dialog z wyobcowanymi odbiorcami. Swoje piosenki nasycają słowami Ewangelii, powieści fantastyczne wątkami historycznymi, a postmodernistyczne kwartalniki ideami sprawiedliwości społecznej, neomesjanizmu, konserwatyzmu albo republikanizmu. Niestety, bez zakorzenienia w realnym świecie idee te są jedynie elementami popkulturowej układanki, lanserskimi hasłami bez pokrycia. Ich fikcyjny charakter został dramatycznie obnażony przez tragedię 10 kwietnia 2010 roku i jej konsekwencje w życiu społecznym. Większość podstarzałych chłopców z mojego pokolenia nie zauważyło związku tych wydarzeń z głoszonymi przez siebie hasłami. Zamiast zjednoczyć się z cierpiącymi ludźmi, pozostali w swoim sztucznym raju, w medialnej wspólnocie graczy, masek i wirtualnych misji, które należy wypełnić, żeby przejść na wyższy poziom rozgrywki. Popkultura kolejny raz okazała się szatańskim systemem zniewolenia, szczelnym kloszem, odgradzającym od prawdy, powagi i współczucia.

Znacznie więcej zaangażowania wykazali ci, którzy stosunkowo niedawno przekroczyli wiek męski. To z pokolenia dwudziestolatków wyrośli autentyczni obrońcy prawdy i wolności, solidarni z babciami w moherowych beretach i weteranami polskich batalii o niepodległość. To w nich, wychowanych w świecie popkultury, odezwał się głód męstwa, odwagi, odpowiedzialności, życia na serio. W obliczu jednej z największych tragedii w historii Polski spakowali zabawki do kartonów lub sprzedali je na Allegro. Ze zniczami i biało-czerwonymi flagami wyszli na ulice, zaczęli odwiedzać cmentarze i gromadzić się pod pomnikami poległych za ojczyznę. Nie interesuje ich neomesjanizm bez Smoleńska, idea sprawiedliwości społecznej bez biednych i poniżonych, a chrześcijaństwo bez żywego Chrystusa, który uobecnia się nie w świecie idei, lecz pośród ludzi i ich realnych dramatów. Mam nadzieję, że dzięki temu doświadczeniu dzisiejsi „piękni dwudziestoletni” do końca życia będą gotowi służyć Polsce w trudnych momentach jej historii. I nigdy nie staną się niewolnikami popkultury, jak niektórzy moi rówieśnicy – żałośni, pielęgnujący na przeoranych zmarszczkami twarzach błazeńskie uśmiechy.