poniedziałek, 11 czerwca 2012

Jak rozpętałem aferę Obamy

Próba uczynienia mnie szefem polskiej filii Ku-Klux-Klanu nie przyniosła spodziewanych rezultatów.

Felieton z cyklu "Listy z podziemia", "Gazeta Polska" 6 czerwca 2012

Od kilku lat na łamach „Gościa Niedzielnego” polecam lub odradzam programy telewizyjne. Trzy tygodnie temu, odradzając film dokumentalny „Biały Dom Obamy z bliska”, pozwoliłem sobie na odrobinę sarkazmu: „Dokumenty o potędze amerykańskiej władzy można było kręcić w epoce Ronalda Reagana, ewentualnie George’a Busha, którzy uprawiali wielką politykę. W czasach ciemnoskórego stróża żyrandoli mija się to z celem”.

Miałem świadomość, że takie podsumowanie prezydentury Baracka Obamy nie wszystkim się spodoba. Jednak reakcja „Gazety Wyborczej” przekroczyła moje najśmielsze oczekiwania, a przy okazji granicę śmieszności. Dziarscy chłopcy przyczepili się bowiem nie do określenia „stróż żyrandoli”, lecz do przymiotnika „ciemnoskóry”. „Zdaniem czytelnika, który nam na to zwrócił uwagę, sformułowanie ma podtekst rasistowski” – napisali w artykule. I zacytowali obywatelski głos „pana Romana z Katowic”: „To skandaliczne i rasistowskie, żeby oceniać kogoś przez kolor skóry. Jeśli będziemy tolerować takie teksty, to za niedługo okaże się, że ktoś kogoś zacznie bić, bo ten ma inny kolor skóry. Bulwersujące jest to, że to gazeta katolicka, a w tym wypadku zachowała się jak szmatławiec”.

Cóż, dla mnie „ciemnoskóry” to zwykły opis fizjonomii. Równie dobrze mógłbym napisać „szczupły” czy „wysoki”, tyle że pierwszego ciemnoskórego prezydenta w historii USA najprecyzyjniej identyfikuje co innego. Wygląda jednak na to, że „panu Romanowi z Katowic” i dziennikarzom „Wyborczej” słowo „ciemnoskóry” kojarzy się z niższą rasą. Szczerze współczuję. Szczególne męczarnie muszą odczuwać podczas śledzenia transmisji sportowych, bo sprawozdawcy używają tego słowa średnio co pięć minut. Chyba że komentują mecz NBA. Wtedy proporcje się odwracają i częściej jest mowa o „jedynym białym w pierwszej piątce”.

Dla potwierdzenia swej intuicji śledczy „Wyborczej” zwrócili się z prośbą o opinię do pani podpisanej jakomedioznawca” (A fe! Feministki dadzą wam po łapkach! Powinno być: „medioznawczyni”). Efekt: „I ona uważa, że w tekście można się doszukać treści rasistowskich”. W dodatku narobili mi wstydu, wydzwaniając do „Gościa” w celu uzyskania potępiającego komentarza. Oczywiście, żaden z moich przełożonych nie miał zamiaru się tłumaczyć. Ale fakt, że pytają o mnie jakieś podejrzane typy, na pewno wywołał w redakcji chwilową konsternację. Dalibyście spokój, panowie śledczy. Tam jest porządne katolickie pismo, tam się pracuje, a nie uczestniczy w polowaniu na potencjalnych rasistów!

W 1996 r. Krzysztof Varga skomentował w „Wyborczej” mój literacki manifest: „Klasycystyczna inkwizycja. To, co pisze młody poeta, nawiązujący w swych wierszach do tradycji kultury europejskiej, trąci fundamentalizmem. Bo to w imię wartości prowadzonych jest w tej chwili na naszej planecie chyba kilkanaście krwawych wojen. Właśnie w imię dogmatów”. W podobnym tonie pisano o mnie w tym dzienniku w kolejnych latach. W 2008 r. znalazłem się nawet na słynnej czarnej liście Adama Michnika, co do dzisiaj napawa mnie dumą. Szczerze mówiąc, dziwię się, że dopiero teraz ochrzczono mnie rasistą. Do pełni szczęścia brakuje tylko oskarżenia o antysemityzm, jednak zdaję sobie sprawę, że aby dostąpić takiego zaszczytu, trzeba mieć swoje lata. Dlatego zbroję się w cierpliwość. Gdy „Wyborcza” uzna, że już czas, z pewnością znajdzie się „pan Marek z Łeby”, który zwróci uwagę na jakieś moje trefne sformułowanie, np. „starsi bracia w wierze” albo „rzekomo najważniejszy moment najnowszej polskiej historii: Marzec’68” (chodzi o słówko „rzekomo”).

Próba uczynienia mnie szefem polskiej filii Ku-Klux-Klanu nie przyniosła spodziewanych rezultatów. Pod internetową wersją artykułu dominowały komentarze w rodzaju: „Jaki rasizm? Puknijcie się w głowę”. Niestety, prezydent USA musiał głęboko przeżyć moją krytykę, bo tydzień później z zemsty rzucił bon mot o „polskim obozie śmierci”. Ciekawe, co go bardziej dotknęło: „ciemnoskóry” czy „stróż żyrandoli”? Mimo wszystko, stawiam na to drugie. Inna sprawa, że jakość riposty potwierdza moje wątpliwości. Umiejętność wymiany żarówek nie powinna być jedynym kryterium przy wyborze lokatora Białego Domu. Mam nadzieję, że Amerykanie – ciemnoskórzy i biali – drugi raz nie popełnią tego samego błędu.