poniedziałek, 25 czerwca 2012

Zasmudzeni

Miały być cuda, skończyło się na tradycyjnym zrzędzeniu: „nie jesteśmy Brazylią”, „patrzmy realnie na nasze możliwości”, „można grać defensywnie i wygrać”.

Felieton z cyklu "Listy z podziemia", "Gazeta Polska" 20 czerwca 2012

Podczas Euro 2012 trener Franciszek Smuda wielokrotnie demonstrował kompletny brak wiary w reprezentantów Polski. Zawodników na co dzień błyszczących w Bundeslidze, Ligue 1 czy Premier League traktował jak zbieraninę pastuszków potrafiących jedynie pilnować własnego pola karnego. Jego scenariusz: „nie stracić bramki, strzelić jedną”, sprawdzał się, dopóki graliśmy na zero z tyłu. Po golu dla rywali zdezorientowani Polacy szwendali się po boisku w poszukiwaniu straconego czasu.

Momenty były. Choćby akcje, po których Robert Lewandowski i Kuba Błaszczykowski strzelali gole – palce lizać! I nieco ułańskiej fantazji w meczu z Rosją. Gdy polska drużyna przestawała realizować założenia taktyczne, gołym okiem było widać jej ogromny potencjał w ofensywie. Niestety, selekcjoner umiejętnie tonował nastroje. Po radości z gola kazał wszystkim głęboko się cofnąć i wybijać piłkę na oślep.

Meczu z Grecją trudno było nie wygrać. Zwłaszcza że rywale wystawili jedenastkę opartą na pensjonariuszach domu spokojnej starości. Świątyni Zeusa Olimpijskiego strzegł 38-letni Chalkiás, a za rozgrywanie zabrał się 35-letni Karagoúnis. W pierwszej połowie staruszkowie próbowali biegać, ale co dwie minuty kładli się w trawie. W drugiej, grając w dziesiątkę, mieli już siły tylko na tuptanie, uzupełnianie płynów i wymianę sztucznych szczęk przy linii bocznej. Mimo to strzelili nam gola, bo trener Smuda uznał, że zamiast wygrać 4:0, powinniśmy bronić jednobramkowego prowadzenia.

Przed meczem z Rosją lękliwość selekcjonera udzieliła się głównym mediom. Reprezentacja zakwaterowana w hotelu Bristol, dotąd uznawana w Europie za przeciętną, nagle okazała się piłkarskim potentatem na miarę Anglii, Niemiec czy Holandii. – Biorę w ciemno każdy wynik – zadeklarował Smuda. – Oprócz porażki – dodał po chwili namysłu. I jako pierwszy trener w dziejach futbolu wystawił w środku pola aż trzech defensywnych pomocników, pozostawiając bez obsady lewe skrzydło. Porażki uniknęliśmy tylko dlatego, że mecz wyzwolił w naszych graczach patriotyczne emocje. Wasilewski i Błaszczykowski już podczas śpiewania hymnu wyglądali, jakby chcieli zjeść Rosjan na kolację. Chwała im za to!

Ponieważ aby wyjść z grupy, musieliśmy ograć Czechów, pół Europy spodziewało się, że w tym meczu wreszcie zagramy ofensywnie. Trener postanowił jednak powtórzyć taktykę ze spotkania z Rosją. W pierwszych minutach Czesi nie wiedzieli, co się dzieje. Czekali na Polaków pod własną bramką, podczas gdy Polacy tuptali po drugiej stronie boiska. W końcu, na przekór Smudzie, przekroczyliśmy linię środkową, stwarzając kilka wyśmienitych okazji do strzelenia gola. Drugą połowę zaczęliśmy jednak jak zwykle – oczekując wyroku. Przyzwyczajony do atakowania Ludovic Obraniak miał minę, jakby właśnie dowiedział się o śmierci Napoleona.

Nie wiem, kto wmówił Smudzie i głównym mediom, że mamy słabych piłkarzy. Piszczek, Lewandowski, Błaszczykowski, Grosicki, a nawet depresyjny Francuz z Bordeaux i pracowity Niemiec z Mainz indywidualnie są trzy razy lepsi od greckich, czeskich i rosyjskich emerytów. Gdyby odpowiednio ustawić ich na boisku, grupę wygralibyśmy bez straty punktu. Nasz selekcjoner postanowił jednak odciąć od podań wszystkich zawodników ofensywnych. Jeszcze strzelilibyśmy więcej niż jedną bramkę i co wtedy? Cała taktyka by się rozsypała.

Każda reprezentacja może odnosić sukcesy tylko wówczas, gdy na boisku realizuje swój narodowy charakter. Niemcy muszą grać jak maszyna, Włosi jak trupa aktorska, Hiszpanie wymieniać setkę podań i wchodzić z piłką do bramki. Smuda, znany miłośnik PO, przeniósł na boisko filozofię swojej ukochanej partii: zachowawczość, destrukcję, kompleksy, zacietrzewienie. Tymczasem przeznaczeniem Polaków jest futbol ofensywny, związany z ryzykiem, nieobliczalny i piękny dla oka. Jest oczywiste, że grając otwartą piłkę, będziemy spektakularnie wygrywać albo boleśnie przegrywać. Ale tylko tak będzie nas stać na odniesienie naprawdę znaczącego sukcesu. Próbując stać się drugimi Czechami czy Belgią, nigdy Europy nie zawojujemy. Na boisku i poza nim.