Niełatwo być oszołomem, który ma zawsze rację.
Felieton z cyklu "Listy z podziemia", "Gazeta Polska" 26 września 2012
Byliśmy pewni, że rosyjskie śledztwo w sprawie Smoleńska będzie oparte na mataczeniu i kłamstwach. Mówiono, że cierpimy na rusofobię. Pogarda dla faktów w raporcie MAK zaskoczyła użytecznych idiotów. Nas nie.
Zwracaliśmy uwagę, że teren katastrofy nie został prawidłowo zabezpieczony. Mówiono, że należy zaufać Rosjanom, którzy ziemię przeszukali do głębokości jednego metra, a wszystkie znalezione szczątki poddali badaniom DNA. Okazało się, że to gówno prawda.
Od początku twierdziliśmy, że skrzydło samolotu nie mogło odpaść wskutek kolizji z brzozą. Mówiono, że jesteśmy ignorantami. Z czasem nawet użyteczni idioci przestali wierzyć w „pancerną brzozę”. Na dłuższą metę trudno walczyć z prawami fizyki.
Oburzaliśmy się, kiedy ciała poległych odesłano nam z Moskwy w zalutowanych trumnach. Mówiono, że nasze obawy są niestosowne. Dziś trwają ekshumacje. Rodziny ofiar nie są pewne, czy pochowały właściwą osobę. Poeta Aleksander Rybczyński napisał: „pospiesznie zaszywają zwłoki/ wrzucając do środka gumowe rękawice/ kawałki kory drzew i zlodowaciałe płuca zesłania”. Metafora, która stała się ciałem.
Wątpiliśmy, że Rosjanie zwrócą nam wrak tupolewa. Mówiono, że to kwestia czasu. Zapomniano dodać, że chodzi o kwestię czasu z „Czekając na Godota”.
Ci, którzy nazywają nas „sektą smoleńską”, przezornie pomijają fakt, że nasze przewidywania sprawdzają się co do joty. Niełatwo być oszołomem, który ma zawsze rację. Parszywą rację, opartą na czarnym scenariuszu. Lepiej byłoby choć raz się mylić. Odkryć, że ludzie Władimira Putina bądź Donalda Tuska zachowali minimum przyzwoitości. Klasyczny oszołom potrafi być szczęśliwy w swoim świecie uprzedzeń, konfabulacji, fantastycznych teorii. My musimy się zmagać z rzeczywistością. Każda nasza spełniona przepowiednia rani do głębi, bo oznacza krzywdę wyrządzoną Polsce, rodzinom ofiar, naszej wspólnotowej godności. A przecież mamy także świadomość, że na końcu tego domina hipotez znajduje się ta najstraszniejsza: zbrodnia dokonana na elicie narodu. Spełniające się elementy domina wprawiają w ruch kolejne. Jesteśmy coraz bliżej finału.
Doprowadzenie do sytuacji, w której rodziny ofiar muszą brać na siebie ciężar ekshumacji, to szczególna podłość. W przypadku Smoleńska relacje poetów bywają bardziej precyzyjne od reporterskich kadrów. „Wielkie leśne wysypisko śmieci/ wygięta blacha z biało-czerwoną szachownicą/ przysypana okruchami ziemi” – pisał Roman Misiewicz. Wszyscy pamiętamy siermiężne buldożery i funkcjonariuszy zbierających do parcianych worów „kawałki plastiku metalu kości”. Demon ma zawsze ten sam cel: sprowadzić z wysokości i unurzać w błocie. Dziś smoleńskie rodziny zmuszone są patrzeć na rozkopane groby. Jakby nie można było uwolnić się od tego błota. Jakby bohaterowie spod Smoleńska zostali skazani na wieczne upodlenie, a ich najbliżsi na nieustanne rozdrapywanie ran.
Najgorsza jest bezradność. Postawa ludzi Putina i Tuska już dawno przekroczyła granicę zwykłej krytyki. Nie wystarczą słowa: „skandal”, „nieprawidłowości” czy „zaniedbania”. Tu chodzi o przestępstwa przeciwko Polsce i jej obywatelom. Niedługo po 10 kwietnia 2010 r. pisałem w kontekście Powstania Warszawskiego: „Kiedy wybiła Godzina W, powstańcy wiedzieli, co robić, jak się zorganizować. Dziś mamy chaos w państwie kierowanym przez serdecznych przyjaciół Władimira Putina. O tym, że jest więcej Polaków gotowych do działania w wypadku zagrożenia niepodległości, dowiadujemy się z ich wpisów na Facebooku albo z filmu „Solidarni 2010”. Pozostaje wiara, że w jakichś tajnych gabinetach i sztabach trwa poważna narada o stanie państwa. I że ludzie, którzy w niej uczestniczą, mają moc sprawczą”. Ostatnie słowa były na wyrost, bo w gruncie rzeczy przeczuwałem, jak się to potoczy. Po Smoleńsku zawiedli oficerowie, służby specjalne, a „nasi” politycy okazali się zbyt słabi, by realnie przeciwdziałać niszczeniu państwa. Tylko świadoma część narodu stanęła na wysokości zadania. Wiem, że musimy cierpliwie budować drugi obieg kultury. Ale są chwile, kiedy polityczna niemoc boli tak bardzo, że trudno o niej milczeć. Obyśmy dożyli czasów, kiedy to świadectwo bezradności będzie tylko historyczną pamiątką.