Pytasz: – Która godzina?, a w odpowiedzi słyszysz: – Dziękuję, nie słodzę.
Felieton z tygodnika "Gość Niedzielny" nr 19/2013
Kilka dni temu, ze sporym opóźnieniem, obejrzałem film Władysława Pasikowskiego „Pokłosie”. Spodziewałem się tzw. kina zaangażowanego, próbującego uwiarygodnić historycznie i psychologicznie naciąganą tezę o tzw. tradycyjnym polskim antysemityzmie. Na ekranie zobaczyłem jednak coś w rodzaju teledysku Michaela Jacksona „Thriller”. Mieszkańcy przeciętnej polskiej wioski z początku XXI wieku taplali się w błocie jak stado zombi, a w ostatniej scenie (uwaga: spoiler!) ukrzyżowali młodego Stuhra na drzwiach stodoły. W trzeciorzędnych amerykańskich horrorach takie motywy się pojawiają, ale nie sądziłem, że w polskiej wersji językowej mogą komuś posłużyć jako pretekst do poważnej dyskusji.
Recenzent „Gazety Wyborczej” Tadeusz Sobolewski już w dzień premiery proponował Polakom poddanie się egzorcyzmom: „Niecodziennie zdarzają się tak wymyślne i szokujące akty agresji jak ta w finale »Pokłosia«, ale przecież są one obecne w myślach i w mowie, jeśli nie w uczynkach. Pasikowski symbolicznie doprowadza do momentu, gdy niewinna ofiara zamyka cykl zła. W świetle tragedii sztuka jest zastępczą, bezkrwawą ofiarą”. Jak można napisać coś tak głupiego? Niecodziennie”, czyli z jaką częstotliwością? Raz w miesiącu czy raz w roku krzyżowany jest w Polsce młody Stuhr? Szczerze mówiąc, nie słyszałem o podobnych „aktach agresji”. Nie wydaje mi się też prawdopodobne, żeby którykolwiek ze współczesnych Polaków krzyżował młodego Stuhra „w myślach i w mowie”. Pamiętam, że jakaś wypowiedź aktora, zdradzająca jego ignorancję historyczną, na krótko stała się obiektem internetowych drwin, ale na tym się skończyło.
Podobnie absurdalna była reakcja głównych mediów na sugestię Elżbiety Janickiej, że relacje łączące bohaterów „Kamieni na szaniec” Aleksandra Kamińskiego mogły mieć podtekst homoseksualny. Gdy Marcin Meller, prowadzący w TVN24 program „Drugie śniadanie mistrzów”, zauważył, że nie ma żadnych przesłanek potwierdzających te sugestie, prof. Janusz Czapiński odpowiedział mu w swoim stylu: – A czy jest przesłanka, aby twierdzić, że w Smoleńsku był zamach? Po czym stadko celebrytów zajęło się roztrząsaniem kwestii: „Czy gej może być dobrym patriotą?”. Oczywiście, że ludzie dotknięci homoseksualizmem mogą być dobrymi patriotami. Dość wspomnieć o wojennych i emigracyjnych losach wybitnego poety Jana Lechonia. Po pierwsze jednak, prywatne, wstydliwie skrywane problemy bohaterów historycznych nie powinny być rozpatrywane jako klucz do ich biografii. A po drugie, co ten brudny kontekst ma wspólnego z życiem i śmiercią „Zośki” i „Rudego”? Czy wyssane z palca rewelacje usprawiedliwiają ogólną dyskusję, w której cieniu zostają umiejscowieni Bogu ducha winni chłopcy z Szarych Szeregów?
Jeszcze jeden przykład: Smoleńsk i Lech Kaczyński czy – w innej wersji – generał Andrzej Błasik. Najpierw jakiś medialny karzeł rzuca absurdalną tezę o naciskach na pilotów, później ten personalny zarzut zostaje wyciszony, ale w przestrzeni głównych mediów wciąż jak echo wraca abstrakcyjne hasło: „problem nacisków istnieje”. To nic, że między punktem wyjścia a ogólną dyskusją brakuje logicznej ciągłości. Funkcjonariusze głównych mediów nie przejmują się niespójnością. A odbiorcy? Niestety, często dają się nabrać na taką narrację i zamiast pytać o konkrety, rytualnie posypują głowę popiołem. Bo przecież zostało raz na zawsze dowiedzione, że Polacy mają problem z antysemityzmem, homofobią i „wymachiwaniem szabelką”. Tak jest i koniec, kropka, nawet jeśli dowody okazują się fałszywe.
Obawiam się, że zrobiono nam wodę z mózgu. Jeszcze kilka lat temu w publicznych dyskusjach nikt nie kwestionował pojęcia prawdy i zdrowego rozsądku. Dziś coraz częściej medialne autorytety mówią językiem rzymskiego namiestnika: – Cóż to jest prawda? Albo wprost przywołują postmodernistyczny slogan: „Prawda was zniewoli”. Ewentualnie nauczają górnolotnie, że każdy ma swoją prawdę, a współistnienie tych „prawd” jest fundamentem demokracji. W efekcie wszelkie poważne rozmowy tracą sens. Pytasz: – Która godzina?, a w odpowiedzi słyszysz: – Dziękuję, nie słodzę. Komunikacja między ludźmi staje się jałowa nie tylko ze względu na polaryzację polityczną. Dzisiejszy spór o Polskę to w istocie konflikt dwóch absolutów, z których jednym jest Słowo jako Logos, a drugim obraz sprowadzony do sztucznie wykreowanego wizerunku, odbicia w lustrze, widma, jarmarcznego świecidełka.
Były epoki, w których wiara wydawała się zaprzeczeniem rozumu. Na tle umysłowej niekonsekwencji, która cechuje współczesny świat, Boże Słowo, Logos, na nowo odsłania swój odwieczny blask: fides et ratio. To logiczne uniwersum, jedyna bezpieczna przystań, w której można zacumować, nie dając się ponieść wzburzonym falom postmodernizmu. To ratunek nie tylko dla chrześcijan, ale i dla tych, którym zależy na utrzymaniu szacunku dla prawa naturalnego i ciągłości europejskiej cywilizacji. Tradycja oświeceniowego racjonalizmu jest dziś bezużytecznym wrakiem, a jej wyznawcy – podobnie jak chrześcijanie – stoją przed ostatecznym wyborem. Kto zaufa Słowu, będzie ocalony. Kto je odrzuci, zginie.