Anna Walentynowicz, a nie żaden z literackich autorytetów, wystawia dziś polskiej poezji certyfikat niepodległości.
Najpierw na kartkach przyciśniętych
zniczami lub przekazywanych z rąk do rąk, później w internecie, drugoobiegowych
czasopismach, recytacjach i pieśniach, wreszcie w książkach. Wiersze
inspirowane tragedią smoleńską zdążyły już zapuścić korzenie w polskiej kulturze.
Najbardziej wzruszające są może te, które oderwały się od swoich twórców i żyją
własnym życiem, jak piękna apostrofa do Boga autorstwa franciszkanina Mateusza
Stachowskiego, odczytana przez Jerzego Zelnika na zakończenie mszy w
warszawskiej archikatedrze w trzecią rocznicę narodowej kaźni.
Cierpkie owoce z drzewa boleści,
zwiastujące odrodzenie polskiej poezji, która przez ponad pół wieku odzywała
się głównie „skrzekiem karłów i demonów”, gardząc metafizyką, historycznymi
doświadczeniami i romantycznym dziedzictwem. Kto mógł przewidzieć u progu III
RP, że wiersz formalnie wolny stanie się kiedyś rzeczywiście niepodległy? W ostatnich
dniach ukazały się jednocześnie aż trzy książki poetyckie podejmujące problematykę
polskiego losu. Każda inna, wszystkie głęboko zanurzone w tradycji języka
poetyckiego i podobne w potoczystej narracji. Jak gdyby poeci chcieli zmieścić
w jednym oddechu cały swój ból, gniew i nadzieję.
Ogromne wrażenie robi „Polska wyklęta” Aleksandra Rybczyńskiego, emigracyjnego poety z Toronto, który po 10
kwietnia 2010 r. wiernie towarzyszy pielgrzymom z Krakowskiego Przedmieścia.
Jego czytelne dla wszystkich wiersze wyraźnie nawiązują do „Czarnego poloneza”
Kazimierza Wierzyńskiego i moralnego imperatywu poetów Nowej Fali: „powiedz
prawdę do tego służysz” (co się z nimi stało? po której stronie są dzisiaj?). „Pozostało
nam krzyczeć/ pod pałacem prezydenckim/ jakby to była ambasada rosyjska...” Precyzyjne,
werystyczne wręcz cięcia wolnego słowa odsłaniają zbrukane „ciało Polski”, nie
pozwalając, by rany zabliźniły się błoną podłości.
Bardziej erudycyjny, pełen
gorzkiej ironii jest tom „Teoria wiersza polskiego” Przemysława Dakowicza.
Łódzki poeta porównuje naszą bolesną historię do wersyfikacji. Pomordowani w
Katyniu stają się elementami języka eliminowanymi w procesie elizji: „Śpią w
równych szeregach, warstwa po warstwie./ Albo jak idzie powrzucane w doły,
skłębione,/ ze śmiesznie wykręconymi ogonkami i brzuszkami./ Samogłoski”.
Wreszcie „czarna skrzynka” Romana Misiewicza – tom nierówny, pełen urwanych fraz i cytatów z Mickiewicza,
Słowackiego, Herberta, z trudem balansujący na granicy dialogu i stylizacji.
Warto jednak pamiętać, że Misiewicz jest autorem wydanego przed dwoma laty
przejmującego zbioru „dobre-nowiny.pl”, w którym dokonał poetyckiej wiwisekcji smoleńskiego pobojowiska. Takiej autentyczności nie sposób
powtórzyć.
Na koniec komunikat dla
wątpiących w siłę bezsilnych. W każdej ze wspomnianych książek znajdziemy
wiersz o Annie Walentynowicz. Jest coś niezwykle krzepiącego w fakcie, że to
suwnicowa ze stoczni, a nie żaden z literackich autorytetów, wystawia dziś
polskiej poezji certyfikat niepodległości.