Miało być wielkie poprawianie Stwórcy i natury, a wyszła prowizorka, brakoróbstwo, tandeta.
Felieton z tygodnika "Gość Niedzielny" nr 5/2014
W XX wieku cywilizacja śmierci zachowywała się poważnie. Tworzyła zbrodnicze ideologie, potężne arsenały broni i wielkie armie. Jej wysłannicy nosili czarne mundury i trupie główki na czapkach albo wymachiwali czerwonymi od ludzkiej krwi sztandarami. Jej naturalnym środkiem ekspresji był patos. Uwielbiała opery Ryszarda Wagnera i śpiewy Chóru Aleksandrowa, swoim architektom kazała wznosić ogromne budowle, malarzom – przedstawiać monumentalne sceny zbiorowe, poetom – heroizować wodzów rewolucji. Swoim ofiarom nie pozostawiała złudzeń: mordowała ich na skalę przemysłową. Ktokolwiek stał po stronie życia, patrzył na łagry i obozy koncentracyjne z uczuciem grozy.
Dążąc do zdobycia władzy nad światem, totalitaryści XX w. z reguły zachowywali realizm. Głównym narzędziem w ich rękach była przemoc militarna. Wprawdzie komuniści próbowali zawracać rzeki kijem, a naziści prowadzili eksperymenty genetyczne z myślą o stworzeniu „nadczłowieka”, ale starali się podporządkować sobie prawa natury, a nie je znieść lub zignorować. Dzisiaj cywilizacja śmierci działa zupełnie inaczej. Jej propagowane przez media ideologie są tak głupie, że trudno znaleźć w nich choćby ziarenko sensu. Weźmy jako przykład opinię, że człowiek rodzi się nie jako chłopiec lub dziewczynka, lecz jako „czysta karta” i płeć może sobie wybrać w późniejszym okresie życia. Chyba nikt o zdrowych zmysłach nie traktuje tego twierdzenia serio. Jedni parskają śmiechem, inni stukają się w czoło, większość nie rozumie, o co chodzi.
Żeby uświadomić sobie absurdy współczesnej cywilizacji śmierci, wystarczy przyjrzeć się jej wyznawcom. Mężczyzna, który zapragnął być kobietą, zgolił wąsy, założył wypchany stanik i paraduje w sukni. Feministka domaga się likwidacji pisuarów – pragnie, by obie płcie siusiały na siedząco. Wojujący „gej” żąda, byśmy uznali nieodpowiednie dopasowywanie puzzli w biologicznej układance za wzór precyzji. Nowoczesny „artysta”, który nie potrafi malować, składa bluźniercze instalacje z części kupionych na Allegro. Miało być wielkie poprawianie Stwórcy i natury, a wyszła jakaś prowizorka, brakoróbstwo, tandeta. Przyszywanie łat, maskowanie braków, wata i plastik. Jedno nie pasuje do drugiego, a całość ledwie trzyma się kupy. Przecież gdyby nowoczesne ideologie miały do zaoferowania coś naprawdę konkurencyjnego wobec planów Pana Boga, zadbałyby o komfort swoich klientów. I nie narażałyby ich na śmieszność.
W końcu XIX w. w Brukseli powstał „Cabaret de la Mort” (Kabaret Śmierci), który wkrótce został przeniesiony do słynnej dzielnicy Montmartre w Paryżu. Tam przemianowano go na „Cabaret du Néant” (Kabaret Nicości). Goście tego modernistycznego przybytku mogli podziwiać dziesiątki ponurych rekwizytów. Pod wpływem zakulisowego operowania światłem „ożywały” sceny rzezi na obrazach, a ułożeni w trumnach śmiałkowie na chwilę „zamieniali się” w kościotrupy. Jedno z haseł umieszczonych na ścianach brzmiało: „Życie jest głupotą, którą koryguje śmierć”. Dzisiejsza cywilizacja śmierci również przypomina kabaret, w którym występują przebierańcy i gdzie stosuje się iluzjonistyczne sztuczki. Niestety, tym razem nie jest to odpowiedź na ludyczne zamiłowanie do makabry. Śmierć jest tu przerażająco realna, a jej ostrze codziennie godzi w miliony ludzkich dusz.
Najbardziej żal wspomnianych już wyznawców cywilizacji śmierci, bo to oni w pierwszym rzędzie stają się jej ofiarami. Dotknięci problemem homoseksualnym, kompleksami na tle własnej męskości czy kobiecości, chcą wierzyć, że ich transgresje dadzą się oswoić w kulturze. Mają dość wyrzutów sumienia, wewnętrznej walki, poszukiwania źródeł swojego dramatu. Ponieważ trudno im zmienić siebie, udają, że świat jest inny niż w rzeczywistości. Ignorują prawa natury. Fakt, że tylko związek mężczyzny i kobiety prowadzi do prokreacji, zbywają dziecinnymi kontrargumentami o „toksyczności tradycyjnej rodziny”. I tę wizję pragną narzucić milczącej większości. Za swój upór płacą samotnością, skazując się na wieczną pogoń za fantomem miłości. Uciekają w ideologiczny aktywizm albo w tzw. fun, powierzchowną zabawę, która pozwala przytłumić rozpacz. Gdyby tylko wiedzieli, że jest Ktoś, kto kocha ich takimi, jakimi są. I że wcale nie muszą stać się bezgrzeszni, by – zaufawszy Chrystusowi – z dnia na dzień wkroczyć na drogę życia.
Jednak cywilizacja śmierci jest groźna nie tylko dla tych, którzy znaleźli w niej fałszywą receptę na własne problemy. Bagatelizowana przez większość ludzi jako odrealniony kabaret, ale rozpowszechniona w głównych mediach, jest coraz bliżej nas. Dociera na uniwersytety, do szkół i państwowych instytucji. Rodzicom odbiera dzieci (dosłownie i w przenośni), mnoży ofiary aborcji i eutanazji, próbuje seksualizować postawy i wyobraźnię najmłodszych, toczy bezwzględną wojnę z Kościołem. Siedząc na widowni Kabaretu Śmierci, który w gruncie rzeczy zupełnie nie jest śmieszny, mamy wrażenie, że jesteśmy bezpieczni, bo od sceny dzieli nas zdroworozsądkowy dystans, system wartości, dojrzałość. Jeśli jednak nie uda się nam powstrzymać spektaklu, prędzej czy później staniemy oko w oko z jego reżyserem – autorem starych i nowych totalitaryzmów. Dlatego lepiej już dziś mocno chwycić się krzyża i wyszeptać: „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną grzesznym”. Tylko w ten sposób mamy szansę obronić siebie, nasze rodziny i fundament europejskiej kultury.