Ładny tytuł? Nie mój. Byłoby rzeczą naturalną, gdyby zdanie opisujące najgłębszy wymiar twórczości wypowiedział jakiś wielki artysta. Artyści, o których aktualnie trąbią media, mają jednak uszy zwichnięte od trąbienia i trudno im wyrazić cokolwiek sensownego. Może i lepiej, bo gdyby próbowali mówić o ciszy, popadliby w hipokryzję.
Felieton z cyklu "Listy z podziemia", "Gazeta Polska" 25 maja 2011
Na szczęście są ludzie, których świadectwa brzmią wiarygodnie. Na przykład Stanisław Fudakowski, psycholog pracy, uczestnik Sierpnia ’80, po wprowadzeniu stanu wojennego skazany za zorganizowanie Regionalnego Komitetu Strajkowego w Stoczni Gdańskiej, obecnie sekretarz Stowarzyszenia „Godność”. Od czasu do czasu widujemy się w gdańskiej siedzibie „Solidarnych 2010”. Właśnie od niego usłyszałem tytułową myśl.
Słowo dojrzewa w ciszy, bo tylko w takich warunkach twórca jest w stanie obezwładnić swój egoizm. W pustym mieszkaniu albo w klasztornej celi, w sytuacji wykluczenia albo świadomego odsunięcia się na margines, z dala od zgiełku mediów, bieżącej polityki czy życia literackiego, człowiek musi stoczyć walkę z tą częścią własnej natury, która domaga się zaszczytów, a nawet zwykłego docenienia. Musi zapomnieć, że coś mu się należy. Tylko osoby, które doświadczyły czasowej izolacji, potrafią dotknąć istoty rzeczy. Miał tego świadomość wybitny krytyk literacki Tomasz Burek, który na swojej drodze od historyzmu do metafizyki znalazł czas na kilkuletnią kwarantannę. – Byłem zainfekowany i teraz przechodzę fazę odtruwania się – tłumaczył w 1998 r. w wywiadzie dla dwumiesięcznika „Arcana”. Ale dojrzewające w ciszy Słowo nie odnosi się wyłącznie do literatury. Przypomina raczej biblijny Logos, z którego biorą początek wszelkie wartości: mądrość, odwaga, cierpliwość, wewnętrzna wolność czy bezinteresowność. Dlatego również liderów ruchów społecznych trzeba szukać wśród ludzi, którzy mają za sobą doświadczenie samotnego życia w podziemiu. Zwłaszcza po 1989 r., kiedy stracili oparcie w strukturach opozycji.
Stanisław Fudakowski znalazł się w gronie czterech członków Stowarzyszenia „Godność”, którzy nie zgodzili się, aby IPN występował do prezydenta o przyznanie im Krzyża Wolności i Solidarności. Dołączył do nich mój przyjaciel i sąsiad z tej kolumny, były członek Wolnych Związków Zawodowych Krzysztof Wyszkowski. W liście otwartym „szarzy żołnierze »Solidarności«” argumentują, że Bronisław Komorowski wypowiadał się w sposób uwłaczający o prezydencie Lechu Kaczyńskim, przypominają fakt zaproszenia w charakterze eksperta na posiedzenie Rady Bezpieczeństwa Narodowego generała Wojciecha Jaruzelskiego i domagają się usunięcia z państwowych instytucji agentów i tajnych współpracowników służb specjalnych PRL. Niewolnikom medialnego zgiełku ten gest rezygnacji z orderu może się wydać podszyty emocjami i pretensją do świata. Ja wiem, że – podobnie jak w przypadku Anny Walentynowicz – jest godnym świadectwem wolności i prawdy.
Cisza nie musi być wyłącznie bronią ludzi o kryształowych biografiach. Ma także moc moralnego oczyszczenia. U schyłku PRL dwudziestoletni student, poeta Roman Misiewicz dał się złamać SB. Współpraca urwała się po roku, widocznie nie przynosiła spodziewanych rezultatów. W III RP chłopak mógł o wszystkim zapomnieć i zrobić karierę, jak tylu innych. Wybrał jednak kwarantannę. Zamiast pchać się na salony, pracuje fizycznie w tartaku. W portalu „Polis. Miasto Pana Cogito” opublikował tekst „Kolaboracja”, w którym odsłonił szczegóły uwikłania. Po 10 kwietnia 2010 r. napisał cykl wierszy poświęcony katastrofie smoleńskiej (fragmenty drukowała niedawno „Gazeta Polska”). Tom „dobre-nowiny.pl” ukaże się w Kanadzie, bo ponad dwadzieścia wydawnictw w Polsce nie zdecydowało się go opublikować, obawiając się obcięcia ministerialnych dotacji. To najlepsze wiersze o Smoleńsku, jakie czytałem. Ich siłą jest napięcie między głębokim bólem a minimalistyczną, herbertowską formą. Wiarygodności i artyzmu w poezji nie da się spreparować. Po nich poznaje się Słowo, które dojrzało w ciszy.