Boją się. Wolnej prasy, internetu, tłumów na Krakowskim Przedmieściu, kibiców, dokumentalistów i poetów. Ale najbardziej obawiają się Jarosława Kaczyńskiego.
Felieton z cyklu "Listy z podziemia", "Gazeta Polska" 14 września 2011
Dlatego przez ostatni rok usiłowali zainspirować członków PiS do odwołania prezesa. Jak w jakiejś bajce Krasickiego, wilki tłumaczyły owcom, że te powinny się pozbyć owczarka. Bo owczarek traktuje je bez należnego szacunku: zagania do szeregu i potrafi warknąć, gdy któraś się rozbeczy. Oczywiście, większość owiec natychmiast wyczuła wilczy podstęp. Jednak znalazło się też kilka naiwnych. Gdy nie udało im się wygnać owczarka, same dumnie opuściły stado. W efekcie owca Kluzikowa została schrupana przez wilka, a owca Poncyliusz do dziś błąka się po lesie, ciągnąc za sobą wystrzyżoną do gołej skóry koleżankę o ksywie „Misiek”. Reszta przepadła bez wieści.
Ale peowska propaganda odwoływała się nie tylko do ludzkiej próżności, kreśląc obraz PiS jako partii, w której „nikt nie może mieć swojego zdania”. Kiedy Donald Tusk mówił, że PO nie ma z kim przegrać, pośrednio dawał do zrozumienia, że gdyby opozycja się „zmodernizowała”, wynik wyborów nie byłby tak oczywisty. Tę strategię natychmiast podjęli szeregowi funkcjonariusze aparatu władzy. Dziennikarze i eksperci TVN48, a za nimi internetowi agenci wpływu, zaczęli wieszczyć, że gdyby PiS odsunął Kaczyńskiego na drugi plan, przestałby wreszcie być „prywatnym folwarkiem” i stałby się poważną partią, mającą realną szansę wygrać wybory. Politycy PiS, dotychczas przedstawiani w rządowych mediach jako klakierzy, nagle dowiedzieli się, że mają ogromny potencjał. Jeśli tylko odwołają prezesa, będą w stanie pokonać PO. Doszło do tego, że wewnętrzna hierarchia PiS stała się problemem ogólnonarodowym. Niektóre portale internetowe organizowały nawet sondy z pytaniem, czy odwołanie Jarosława Kaczyńskiego z funkcji prezesa partii przysłuży się polskiej demokracji. Sympatycy PiS z reguły głosowali na „nie”, wyborcy PO klikali „tak”. I w myślach dodawali wykrzyknik.
Oczywiście, cała ta kampania była groteskowa, bo niby dlaczego peowskim propagandzistom miałoby zależeć na umocnieniu konkurencji? Czyżby Tusk przejął się wreszcie demoralizacją własnej partii i w interesie polskiej demokracji chciał oddać władzę w godne ręce pisowskich reformatorów? Bez żartów. Trwająca rok kampania była nieudolną próbą wykluczenia ze sceny politycznej jedynego rywala, przed którym premier o wilczym spojrzeniu naprawdę trzęsie portkami. Oczywiście w kraju, bo za granicą mój sąsiad z Gdańska trzęsie portkami przed wszystkimi. Może z wyjątkiem słodkiej Angeli, bo z tą – jak często powtarza – wychował się na jednym podwórku.
Przeciwnicy Kaczyńskiego często podkreślają, że nie ma ludzi niezastąpionych. To prawda. Jednak – jak mawia Kohelet – „wszystko ma swój czas i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem”. Po 10 kwietnia 2010 r. runęła struktura polskiej polityki zagranicznej, grzebiąc naszą podmiotowość. Życie publiczne w kraju coraz bardziej przypomina model rosyjski. To fakty, a nie interpretacje. Kto w takiej sytuacji wciąż traktuje politykę jako demokratyczne targowisko próżności, powtarzając brednie mediów, że „PiS wykorzystuje katastrofę smoleńską dla własnych korzyści” albo dąsając się na styl zarządzania partią, zachowuje się jak dziecko we mgle. Bo kryterium oceny formacji politycznych jest dziś tylko jedno: zdolność do natychmiastowego zabezpieczenia niepodległości.
Dlatego nadchodzące wybory będą wielkim sprawdzianem patriotyzmu. Zwłaszcza dla tych, którzy w dotychczasowych głosowaniach brali pod uwagę jakiś – szczególnie dla nich ważny – wycinek świata wartości: kwestie ochrony życia albo wolnego rynku. Jeśli nie zdobędą się na szerszą perspektywę, mogą obudzić się w kraju, w którym nikt już nie będzie ich pytał o zdanie, bo o etyce i gospodarce będzie decydować Ministerstwo Prawdy.
Po Smoleńsku w polskiej kulturze nastąpił wysyp świadectw patriotycznych. Jednak wciąż brakuje nam politycznej reprezentacji, zdolnej wykorzystać ten potencjał do odbudowy państwa. Polska potrzebuje silnego przywódcy, który przywróci jej podmiotowość. Jest tylko jeden taki polityk, z zapleczem, wizją i doświadczeniem na stanowisku premiera. My to wiemy i oni to wiedzą. Dlatego się go boją.