wtorek, 17 stycznia 2012

Mazurek, głupcze!

Oni chyba naprawdę wierzą, że elity mogą pełnić swoją funkcję bez narodu.

"Gazeta Polska Codziennie" 16 stycznia 2012

W podstawówce różnie bywa. Gdy przeciętny uczeń poczuje się urażony opinią kolegi z klasy, natychmiast wyzywa go na pojedynek. Najczęściej po lekcjach za boiskiem. W tym magicznym miejscu niejeden chłopak stracił już górną dwójkę, ale zachował godność. Są jednak i tacy, którzy szerokim łukiem obchodzą sprawcę swej urazy. Zamiast wygarnąć mu pretensje prosto w oczy albo zmierzyć się z nim na ubitej ziemi, na przerwie odciągają na bok jego najlepszą koleżankę i wrzeszczą jej do ucha: – Ale jesteś głupia, że się z nim zadajesz! Przecież to cham i bufon! Wiesz co o mnie powiedział?!

Ustawka

Z chłopaków, którzy swoje porachunki załatwiają po lekcjach za boiskiem, wyrastają porządni kibole, a czasem nawet odważni polemiści. Ci, którzy w szkole mszczą się na dziewczynach, w zasadzie kontynuują swoją taktykę w dorosłym życiu. Przykładem Robert Mazurek, który w ostatnim „Plusie Minusie” opublikował wywiad z Joanną Lichocką. Laureatowi nagrody Złotej Ryby nie spodobały się dwa teksty drukowane ostatnio w niniejszej rubryce. Najpierw z równowagi wyprowadził go Piotr Lisiewicz, który broniąc idei drugiego obiegu przed „realistycznymi” beneficjentami III RP, przywołał słowa pieśni Jana Krzysztofa Kelusa: „Tutaj warto zrobić historyczny przytyk, że co drugi folksdojcz był real-polityk”. Później na nerwach Mazurka zagrałem ja, porównując realizm krytyków drugiego obiegu do postawy chłopa, który w noweli Stefana Żeromskiego „Rozdziobią nas kruki, wrony” obdziera ze skóry konia pozostawionego przez zabitego powstańca.

Mazurek wytacza więc armaty przeciwko Lisiewiczowi i mnie, choć kieruje je w stronę kobiety. Dopiero gdy Lichocka oświadcza, że nie chce „ciągle odpowiadać za Wencla i innych”, publicysta nieco się reflektuje. Ale tłumione emocje muszą gdzieś znaleźć upust. Riposta: „A jak tam z twoim zdrowiem psychicznym?” niekoniecznie dobrze świadczy o kimś, kto pretenduje do roli następcy Macieja Rybińskiego. W każdym razie u nas, w świecie wolnych Polaków, takich odzywek się nie stosuje. Być może kolega z „Rzepy” przestraszył się mężczyzn, bo nas jest dwóch, a on jeden. W dodatku jesteśmy kibolami. W takim razie pragnę go uspokoić, że może liczyć na honorowe warunki. Jeden na jednego, gołe pięści, bez sprzętu.

Napinka

W całej tej kuriozalnej rozmowie Mazurka interesuje tylko jedno: manifestacja urażonej ambicji. Gdy Lichocka próbuje opowiadać o narodowym żywiole, o ludziach upominających się o prawdę, składających kwiaty i znicze pod Pałacem Prezydenckim albo prowadzących polskie życie na prowincji, on nieustannie wraca do jakichś środowiskowych relacji dziennikarskich. Jest wzburzony obiegową sugestią wobec „konserwatywnych” uczestników głównego nurtu, że piszą tak, jak piszą, bo muszą spłacać kredyty. Udaje, że nie widzi ekonomicznej różnicy między pozostawaniem w mainstreamie a pisaniem do „Gazety Polskiej”. A przecież problem polega nie na samym „zarabianiu na życie”, tylko na dążeniu do maksymalizacji zysków i wygód, które determinuje zawodowe wybory. Doskonale opisał ten mechanizm Józef Darski w tekście „Gdy niezależność kosztuje zbyt wiele”, drukowanym na tych łamach w ostatni piątek.

Unik

Na pogląd Lichockiej o istnieniu nieoficjalnej cenzury w stacjach telewizyjnych Mazurek odpowiada: „Chyba nie ma obowiązku emitowania twoich filmów?”. Tak jakby zjawisko banowania niepoprawnych reżyserów sprowadzało się do pojedynczego wypadku towarzyskiej niechęci. Ta dezynwoltura wobec potrzeb „zwykłych Polaków” i realnego ograniczania wolności słowa to cecha charakterystyczna „konserwatywnych” krytyków drugiego obiegu. Oni chyba naprawdę wierzą, że elity mogą pełnić swoją funkcję bez narodu, klucząc w labiryncie medialnych układów. Biedni, naiwni, oszukani nie tyle przez TVN48, ile przez siebie samych.