Człowiek XXI w. uznał, że jego rodzice, dziadowie i pradziadowie byli idiotami, a obowiązujące przez kilkaset lat wzorce zachowań są barbarzyństwem. OK. Takie prawo rewolucjonisty. Trudniej jednak pojąć, dlaczego nasz wywrotowiec udaje, że nigdy nie zetknął się ze starym światem.
Felieton z cyklu "Listy z podziemia", "Gazeta Polska" 15 lutego 2012
Pamiętają państwo film „Żony ze Stepford”? W idyllicznym miasteczku żyją perfekcyjne, zawsze uśmiechnięte gospodynie domowe, które z przyjemnością chodzą na zakupy, robią porządki i koszą trawę. No i mają jednakowo sformatowaną wyobraźnię. Kiedy w 2004 r. w ramach literackiego stypendium odwiedziłem Gotlandię, miałem wrażenie, że znalazłem się w Stepford. Napotkani Szwedzi mówili o aborcji czy o prawie gejów do adopcji dzieci jak o nowym modelu volvo. Podczas trzytygodniowego pobytu nie spotkałem ani jednej osoby, która wyraziłaby najmniejszą wątpliwość wobec liberalnych dogmatów. W dodatku wszyscy zachowywali się tak, jakby nigdy nie zetknęli się z odmienną wizją świata. Pomyślałem, że coś tu nie gra, bo przecież nawet w warunkach politycznej poprawności muszą funkcjonować jacyś reakcjoniści, którzy w młodości zetknęli się z chrześcijaństwem czy prawem naturalnym. Zacząłem więc wypytywać swoich rozmówców o poglądy ich dziadków oraz rodaków z zapadłych wsi. W odpowiedzi zobaczyłem zdziwione miny i usłyszałem, że Szwedzi to jedna rodzina i nie ma między nimi tzw. różnic kulturowych. Starszy czy młodszy, chłopak czy dziewczyna – wszyscy podchodzą do życia z optymizmem i bez szkodliwych przesądów. Wtedy nabrałem podejrzeń, że za tą fasadą kryje się jakaś mroczna tajemnica. Do dziś uważam, że mieszkańcy Visby – podobnie jak kobiety z filmowego Stepford – noszą pod skórą procesory, twarde dyski i silniki volvo. Można się o tym przekonać na własne uszy, bo gdy system się zawiesza, powtarzają w kółko: – How are you? Choćbyś odpowiedział, że właśnie umierasz na raka, nie przestaną szczerzyć zębów. Oczywiście sztucznych.
Gdy wracałem promem z Gotlandii, byłem przekonany, że to kulturowe science fiction zostawiam za sobą raz na zawsze. Wprawdzie w Polsce toczyła się wówczas debata światopoglądowa, ale w miarę realistyczna. Jedni twierdzili, że małżeństwo to związek kobiety i mężczyzny, inni – że niekoniecznie. Jedni uważali homoseksualizm za dewiację, inni za „orientację”. Jedni byli za dyscypliną w szkole, inni przeciwko. Wielu chciało zachować tradycyjne wartości i obyczaje, równie wielu pragnęło je zburzyć, jednak wszyscy mieli świadomość ich istnienia. Tak było osiem lat temu, bo dzisiaj żyjemy już w innej kulturze. Małżonków zastąpili partnerzy płci dowolnej, starych kawalerów i stare panny – single. Stwierdzenie, że homoseksualizm jest sprzeczny z naturą, ma status kłamstwa oświęcimskiego, a uznawanie klapsów za metodę wychowawczą to zbrodnia przeciw ludzkości.
Ta rewolucja światopoglądowa i obyczajowa od biedy da się zrozumieć. Człowiek XXI w. uznał po prostu, że jego rodzice, dziadowie i pradziadowie byli idiotami, a obowiązujące przez kilkaset lat wzorce zachowań są barbarzyństwem. OK. Takie prawo rewolucjonisty. Trudniej jednak pojąć, dlaczego nasz wywrotowiec udaje, że nigdy nie zetknął się ze starym światem. Gdy słyszy argumenty „homofoba”, chwyta się za głowę, jakby spotkał kosmitę. A przecież sam w podstawówce pękał ze śmiechu, gdy z komentarza sportowego dowiedział się, że „Szurkowski to cudowne dziecko dwóch pedałów”. Kiedy ktoś wspomni przy nim o karach cielesnych, robi wielkie oczy, chociaż w młodości sam regularnie dostawał w tyłek, a przed rewolucją parę razy – pst! – własną dłonią przetrzepał dziecku spodnie. Podobnie reaguje nawet na drobiazgi obyczajowe. Popielniczka w salonie to dla niego coś w rodzaju paleniska w Biskupinie, mimo że przez lata osobiście kopcił nawet w sypialni. A gdy znudzi mu się dieta oparta na sushi i postanowi ugotować rosół, pyta sąsiadów o potrzebne składniki, jakby miał odkryć kulinarną Amerykę.
Wszystko, co było przed rewolucją, stanowi dla jej wyznawców tabu. Zupełnie jakby ktoś wsadził im do czaszek procesory i zresetował życie. Byłoby to nawet zabawne, gdyby nie fakt, że w zestawie odrzuconych wartości znajduje się ta najważniejsza – ojczyzna. Są ludzie z polskim obywatelstwem, którzy zawieszają się, gdy mowa o zbiorowych obowiązkach, patriotyzmie i niepodległości. Starsze modele trzeszczą, w nowszych włącza się standardowy komunikat: „Skontaktuj się z producentem”.