Pora nareszcie wymienić klucz do polskich dziejów.
Felieton z cyklu "Listy z podziemia", "Gazeta Polska" 28 marca 2012
Nazajutrz po wiktorii wiedeńskiej Jan III Sobieski pisał w liście do żony: „Bóg i Pan nasz na wieki błogosławiony dał zwycięstwo i sławę narodowi naszemu, o jakiej wieki przeszłe nigdy nie słyszały”. Niespełna 90 lat później Rzeczpospolita została po raz pierwszy rozgrabiona przez ościenne mocarstwa. Naród, który obronił chrześcijański świat przed osmańską inwazją, stracił własne państwo. W XIX w. wydawało się, że tego doświadczenia chwały i wygnania nie da się wymazać z kart europejskiej historii. Potencjał kulturotwórczy polskiego losu był tak ogromny, że wykraczał poza narodowe interesy. Dla romantyków „sprawa polska” miała wymiar uniwersalny: nieść chrześcijańskiego ducha wolności wszystkim ciemiężonym narodom. Ta dziejowa misja była nieustannie ożywiana przez zrywy niepodległościowe, świadectwa męczenników i proroków, którzy w poezji często wyprzedzali własną epokę. Czytając dziś „Anhellego” Słowackiego czy „Księgi narodu i pielgrzymstwa polskiego” Mickiewicza, ma się wrażenie, że dzieła te powstały w połowie XX w., a nie wkrótce po powstaniu listopadowym. Zwłaszcza malowany przez romantyków krajobraz Syberii zdaje się uwzględniać doświadczenia kolejnych pokoleń zesłańców, wywożonych na nieludzką ziemię przez carskich i sowieckich funkcjonariuszy.
Co z tego uniwersalnego mitu, będącego dla Europy znakiem niezłomności, męczeństwa i zmartwychwstania, przetrwało do dzisiaj? Prawie nic. W powszechnej świadomości nasza historia zaczyna się w Jedwabnem, gdzie Polacy „mordowali swoich żydowskich sąsiadów”. Następnym kluczowym punktem jest karuzela z placu Krasińskich w Warszawie, na której w niedzielę wielkanocną 1943 r. „pary wzlatywały wysoko w pogodne niebo”, lekceważąc dym dochodzący z płonącego getta. Ze słynnego, przełożonego na dziesiątki języków wiersza Czesława Miłosza dowiadujemy się ponadto, że w ów dzień eksterminacji Żydów „śmiały się tłumy wesołe” „przy dźwiękach skocznej muzyki”. Na powielanym w oficjalnej kulturze portrecie zbiorowym Polaków z czasów okupacji widzimy wielki pochód szmalcowników, donosicieli i rabusiów grobów. Niekiedy któremuś z nich mięknie serce, ale nie zmienia to ogólnej tendencji. Nic dziwnego, że niektórzy zagraniczni publicyści z rozpędu wspominają o „polskich obozach koncentracyjnych”.
Tym samym kluczem otwierany jest okres PRL. Współczesna polska kultura zaczyna się od rozliczenia z Holokaustem, a nie od romantycznych marzeń poetów o wolnej ojczyźnie, która – jak pisał Tadeusz Gajcy – kiedyś „rozkwitnie znowu głęboka w ołtarzach żałobnych rąk”. Później mamy okres stalinizmu, o którym lepiej nie wspominać, bo „wszyscy byliśmy umoczeni”. Wreszcie następuje rzekomo najważniejszy moment najnowszej polskiej historii: Marzec ’68, gdy komuniści rozpętali antysemicką nagonkę, zmuszając wielu Żydów do emigracji. Konsekwencją tamtych dni było również zbudowanie podwalin dla inteligenckiej „opozycji demokratycznej”, której zasługi dla obalenia komunizmu cenione są dziś wyżej niż ofiary robotników czy księży.
Nawet ślepiec dostrzeże, że Smoleńsk nie pasuje do tej narracji. Podobnie jak odstają od niej Katyń, rzeź wołyńska, struktury państwa podziemnego, powstanie warszawskie, wysiłek Żołnierzy Wyklętych, aktywność niepodległościowej emigracji, Grudzień’70 czy stan wojenny, a więc wszystko to, co stanowi wypełnienie romantycznego mitu polskości. Stąd bierze się histeryczna reakcja „autorytetów” III RP na wszelkie próby nadania tragedii z 10 kwietnia 2010 r. dziejowej rangi. Faktów jednak się nie zmieni. Wobec zagłady niemal całej polskiej elity wydarzenia marcowe to dziecinna igraszka, marginalny epizod historii.
Nie miejsce tu, by prostować przekłamania na temat stosunków polsko-żydowskich. Pora odważyć się na coś więcej: nareszcie wymienić klucz do polskich dziejów. Powiedzieć „dość” tym, którzy swoją mniejszościową narracją zasłaniają ciągłość, wspaniałość i uniwersalność narodowej historii. Nie chodzi o sporządzanie rachunku krzywd i żebranie o zadośćuczynienie. Chodzi o to, by wieczny blask naszej wolności mógł wreszcie stać się drogowskazem dla Europejczyków. Wierzę, że istnieją Polacy żydowskiego pochodzenia, którzy to rozumieją. W końcu na pokładzie Tu-154 był ich autentyczny przyjaciel i pierwszy obrońca, prezydent Rzeczypospolitej.