Felieton z tygodnika "Gość Niedzielny" nr 19/2012
Dziewięć lat temu miesięcznik „Więź” zaprosił mnie do udziału w ankiecie na temat topograficznych źródeł polskiego chrześcijaństwa. W myśl zasady Jana Kochanowskiego: „Ja inaczej nie piszę, jeno jako żyję”, wskazałem swoją kaszubską okolicę i stołeczny plac Zbawiciela. A ponieważ resztę Polski oglądałem wówczas głównie z okien pędzącego pociągu, wspomniałem też o dziesiątkach kościołów wrośniętych w wiejski krajobraz. W trakcie podróży często myślałem o „wiecznych lampkach”, które płoną w prezbiteriach nawet po zmierzchu, gdy parafianie siedzą w domach, a księża na plebaniach. Jak Polska długa i szeroka, oplata ją „nieziemski krwiobieg” czerwonych światełek i tabernakulów, w których przechowywane jest Ciało Chrystusa.
Ta poetycka wizja wciąż jest mi bliska. Uświadamia, że niezależnie od naszego aktualnego stanu ducha czy miejsca pobytu istnieją miejsca obiektywnie święte. Choćbyśmy całkiem o nich zapomnieli, Bóg będzie tam czuwał, napełniając sensem wehikuł istnienia, na który – jak pisała Wisława Szymborska – tylko kamienna greka ma wyrazy: KÓSMOS MAKRÓS CHRÓNOS PARÁDOKSOS.
Nie zmienia to faktu, że dziś na ankietę „Więzi” odpowiedziałbym inaczej. Bo przez ostatnie lata przestrzeń święta stopniowo traciła w mojej świadomości urok poetyckiej iluminacji i nabierała konkretnych kształtów. Prawdziwym przełomem była jesień 2010 r., kiedy przemogłem wrodzoną niechęć do spotkań autorskich i ruszyłem w Polskę z tomem „De profundis”. Jednym z pierwszych miejsc, które odwiedziłem, było żeńskie Prywatne Gimnazjum i Liceum Sióstr Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny w Szymanowie. Jadąc tam, zastanawiałem się, czy dobrze robię, dzieląc się osobistym przeżyciem smoleńskiej tragedii. A może rację mają ci chrześcijanie, którzy odrzucają patriotyzm jako wytwór tego świata? Odpowiedź, którą znalazłem w szkolnej gablocie, brzmiała: „Bóg nas stworzył Polakami” i pochodziła od błogosławionej Marceliny Darowskiej (1827–1911), mistyczki, współzałożycielki zgromadzenia sióstr niepokalanek. Ktoś powie, że to przypadek. Ale – jak twierdziła Szymborska – „nic dwa razy się nie zdarza”, a mnie to samo doświadczenie przytrafia się ostatnio na każdym kroku.
Jeszcze w Szymanowie zaprowadzono mnie do kaplicy z cudowną figurą Matki Bożej Jazłowieckiej, przeniesioną tu z Podola, gdzie od powstania styczniowego funkcjonował macierzysty klasztor zakonu. W 1919 r. polski 14. Pułk Ułanów odparł oddziały ukraińskie, nie dopuszczając do zajęcia przez nie klasztoru. Po tym wydarzeniu kawalerzyści obrali sobie jazłowiecką Panią za Hetmankę, a zakonnice i ich wychowanki ufundowały pułkowi sztandar. Od 10 kwietnia 2010 r. dziwiłem się własnej wyobraźni, wyrywającej się gdzieś daleko, na historyczne Kresy. I nagle, wbrew własnym oczekiwaniom, znalazłem się w samym sercu kresowej tradycji, pozostając jednocześnie w geograficznym sercu Polski.
Od tamtej pory moje wyjazdy na spotkania autorskie są pielgrzymkami. W Pniewach prowadzono mnie do sanktuarium św. Urszuli Ledóchowskiej, autorki słów: „Jesteś nieśmiertelny kraju moich przodków, Ojczyzno ukochana, Polsko moja!”. W Gnieźnie od razu trafiłem do katedry przed grób św. Wojciecha. Gdy po powrocie do domu biegłem na ostatnią niedzielną Mszę do sąsiedniej parafii (niech mi wybaczy to faux pas mój osobisty proboszcz), po drodze uświadamiałem sobie, że jej patronem jest św. Rafał Kalinowski, jeden z dowódców powstania styczniowego, który po 10 latach syberyjskiej katorgi wstąpił do zakonu karmelitów bosych. Kolejny przypadek? Nie wierzę w tak konsekwentne zbiegi okoliczności.
Miejsca, które dotąd uważałem za skanseny duchowości i patriotyzmu, nagle się otworzyły. Nie tylko zresztą przede mną, bo wszędzie podczas swoich pielgrzymek spotykałem wspaniałych ludzi, którzy z tych źródeł wiary i polskości czerpali pełnymi garściami. Od przyjaciela z Katolickiego Stowarzyszenia „Civitas Christiana”, które po Smoleńsku mocno rozwinęło skrzydła, dowiedziałem się, że w niemal każdym lokalnym oddziale funkcję integracyjną pełni obiekt sakralny albo miejsce pamięci. Na przykład w Szczecinie członkowie stowarzyszenia spotykają się przy odzyskanym ze Lwowa pomniku Kornela Ujejskiego, wybitnego, niesłusznie zapomnianego poety romantycznego. Lira z rozerwanymi kajdanami, umieszczona na granitowym cokole, naprawdę może inspirować.
Ludzie, którzy mierzą wielkość narodu wyłącznie głosami w wyborach, narzekają, że po Smoleńsku nie nastąpiło żadne zbiorowe przebudzenie. Gdyby potrafili choć na chwilę uwolnić się od partyjnej gorączki, zobaczyliby setki tysięcy wolnych Polaków, którym wychodzą naprzeciw święci i historyczni bohaterowie. Duchowa mapa Polski przestała być poetycką wizją i z każdym dniem wypełnia się nazwami konkretnych miejsc, nazwiskami konkretnych patronów, którzy ani myślą zostawić nas samych na drodze ku wolności. Tej obywatelskiej, systematycznie gwałconej dziś przez władze, sądownictwo i media, ale i tej głębszej, chrześcijańskiej, która bez względu na bieg zdarzeń pozwala „odnosić pełne zwycięstwo dzięki Temu, który nas umiłował”.