poniedziałek, 28 maja 2012

Dzień świstaka

Urodziłem się w Gdańsku, mieście zburzonym w 1945 r. przez Sowietów i odbudowanym w PRL.

Felieton z cyklu "Listy z podziemia", "Gazeta Polska" 23 maja 2012

W latach mojego dzieciństwa było to typowe miasto socjalistyczne, pozbawione wartościowej tradycji. Jego królewska i hanzeatycka przeszłość była martwa. Sypiące się elewacje czasem odsłaniały niemieckojęzyczne szyldy, ale akurat tego testamentu nikt nie miał ochoty wypełniać. Ogólne kłopoty z tożsamością najlepiej wyrażał wielki neon we Wrzeszczu: „Gdańsk miastem kwiatów”. Hasło groteskowe, bo jak okiem sięgnąć, rozciągała się spalona ziemia, a w jej centralnym punkcie stał czołg upamiętniający „wyzwolenie” miasta przez żołnierzy II Frontu Białoruskiego. Przez pryzmat mitu bohaterskiej Armii Czerwonej komuniści usiłowali przedstawiać nawet wydarzenia z września 1939 r. Wielu gdańszczan do dziś wierzy, że bohaterowie Westerplatte czy obrońcy Poczty Polskiej ginęli nie za II Rzeczpospolitą, lecz za powojenne państwo pod sowiecką okupacją.

Zadziwiające, że w tak jałowym miejscu objawił się duch polskiej wolności. Wyrosły z krwi stoczniowców poległych w Grudniu’70, rozwijał się stopniowo, powoływał Wolne Związki Zawodowe Wybrzeża, inspirował do oporu licealną młodzież, wypełniał wnętrze kościoła św. Brygidy i wylewał się na ulice, porywał robotników, kształtował ikony walki o niepodległość z Anną Walentynowicz na czele, aż wreszcie zatriumfował w Sierpniu’80. Wydawało się, że gdańskie kłopoty z tożsamością raz na zawsze zostały rozwiązane. Przecież trudno było sobie wyobrazić, że po wspólnotowym święcie wolności pozostanie jedynie biurokratyczna, skostniała struktura, nazwana Europejskim Centrum Solidarności.

A jednak miejscy notable wybrali inną drogę. Zamiast oczyścić historię Września’39 z komunistycznej ideologii i połączyć je z solidarnościową spuścizną, zajrzeli do zabytkowej szafy i poprzebierali się za przedwojennych mieszczan. Nagle okazało się, że Wolne Miasto było pełne jakichś niezależnych „Danzigerów”, ludzi mądrych i honorowych, a przy tym pozbawionych wszelkich związków z niemieckim nazizmem. Mając pod ręką autentyczną polską tradycję, władze Gdańska znów sięgnęły do obcego mitu. A ponieważ mit okazał się fałszywy i niespójny, trzeba było go łatać kolejnymi „narracjami”. W efekcie Gdańsk wciąż pozbawiony jest charakteru. Pozostaje przestrzenią sierocą, eklektyczną, workiem, do którego wrzuca się politycznie poprawne hasła i resztki tradycji niemieckiej, peerelowskiej, postsolidarnościowej, sowieckiej.

Odkąd pamiętam, nienawidziłem ruskiego czołgu umieszczonego na cokole w Alei Zwycięstwa. Na początku III RP byłem pewien, że lada chwila zniknie z gdańskiego pejzażu, podobnie jak zniknęło kino „Leningrad” czy nazwisko Włodzimierza Iljicza z bramy Stoczni Gdańskiej. Fakt, że tank straszy do dziś, można wytłumaczyć relatywizmem większości Polaków, którzy na pytanie o naturę PRL w najlepszym razie odpowiadają jak w kwestionariuszu na temat relacji damsko-męskich: – To skomplikowane. Ale czym wytłumaczyć powrót Lenina na bramę stoczni?

Tłumaczenia prezydenta Gdańska możemy sobie darować. W imię prawdy historycznej nikt nie przywraca Katowicom nazwy Stalinogród, a stadionowi w Zabrzu – Adolf Hitler Kampfbahn. Może ta prowokacja ma zmusić „Solidarność” do powtórzenia strajków? My będziemy tam, gdzie wtedy, oni tam, gdzie stało ZOMO. Wszystko po to, żeby Lech Wałęsa mógł spełnić swoje marzenie o pałowaniu niepokornych. Ale to już było. Już raz udało się wysłać Lenina w kosmos. Czy naprawdę nasze życie w III RP musi przypominać „Dzień świstaka”?

Kiedy latem 2010 r. napisałem gorzki felieton o Gdańsku, prezydent Paweł Adamowicz odpowiedział mi na swoim blogu. Tekst zakończył ironicznie: „Jeden z moich zastępców podsunął mi pomysł, by każdy pracownik gdańskiego Urzędu Miejskiego (a jest ich ponad tysiąc) dostał polecenie służbowe, aby nauczyć się jednego wiersza Wencla na pamięć. Czy to pana zadowoli, panie Wojciechu?”.

Długo myślałem nad tym, jaki wiersz wybrać. W końcu uznałem, że najlepsza będzie „Pani Cogito” dedykowana Annie Walentynowicz: „(...) teraz śpisz ale pilnują cię Judasze / co w tej ziemi zakopali wór srebrników / na monecie księżycowej pełnym blaskiem / świeci twój ateński profil: sprawiedliwość”. Prezydentowi Gdańska i legionowi jego podwładnych życzę owocnej pracy z tekstem.