Jestem ze wsi. To widać, słychać i czuć. Od dzieciństwa żyję w krajobrazie polskiej prowincji. Lubię stare drzewa, zapach zboża i ziół, procesję w uroczystość Bożego Ciała, lokalne targowiska i listonosza na rowerze. Wiosna zaczyna się dla mnie, gdy przylatują bociany, jesień – gdy ich gniazdo pustoszeje.
Felieton z tygodnika "Gość Niedzielny" nr 43/2011
Nic dziwnego, że ilekroć w przeszłości miałem jechać do Warszawy „w interesach”, już kilka dni przed podróżą czułem tzw. rajzefiber. A gdy tam dotarłem, podświadomie szukałem azylu, w którym przetrwał „duch prowincji”. Takim schronieniem przez lata był dla mnie plac Zbawiciela, przypominający rynek w małym miasteczku. Często nocowałem w redakcji „brulionu”, która mieściła się właśnie w tym miejscu. Kiedy wracałem z pracy, widziałem dwie białe wieże kościoła i ludzi spieszących się gdzieś, handlujących warzywami i owocami, żebrzących pod świątynią albo znikających w bramach kamienic. Czasem przez pozbawione zasłon okna obserwowałem sąsiadów jedzących zupę przed telewizorem albo żywo gestykulujących nad butelką wódki. A ponieważ również moje życie „płynęło, jak płynie krew z nosa” – powoli i raczej smutno – z biegiem czasu to miejsce stało mi się bardzo bliskie. Dostrzegłem jakiś niezwykły, duchowy związek między tą „tlącą się” leniwie wegetacją a potężną świątynią w centrum placu. Stąd ostatnia fraza mojego wiersza „Elegia”: „noc psuje dusze zmęczonym przechodniom/ ale Zbawiciel je składa z powrotem”. Podobnie atmosferę placu Zbawiciela musiał odczuwać reżyser Krzysztof Krauze, który kilka lat później uczynił z niego scenerię wstrząsającego filmowego dramatu. To dowód, że – nie tylko w Warszawie – istnieją miejsca święte, których duchowa specyfika ma charakter intersubiektywny, oddziałuje na różnych ludzi.
Od kilkunastu miesięcy najważniejszym dla mnie miejscem w Warszawie jest Krakowskie Przedmieście, gdzie odbywają się smoleńskie Marsze Pamięci. Przestrzeń kojarząca się z płonącymi zniczami, wolnością słowa i krzyżem, traktowanym przez media jako głupstwo i zgorszenie. Niektórzy twierdzą, że tysiące Polaków gromadzą się tu przez przypadek lub na polityczne zamówienie, ale to nieprawda. Najsłynniejsza ulica stolicy zawsze była areną spontanicznych manifestacji polskiej duszy. Tu zaczynały się lub miały swe ważne epizody największe powstania: kościuszkowskie, listopadowe, styczniowe i warszawskie. Do dziś na przechodniów spoglądają z cokołów Adam Mickiewicz i Jezus Chrystus ugięty pod ciężarem krzyża. Nawet ludzie – wydawałoby się – bardzo odlegli od środowisk niepodległościowych wyczuwają głęboki mistycyzm tego miejsca. Choćby modna pisarka Dorota Masłowska, która w 2008 roku mówiła w wywiadzie dla „Dziennika”: „W Warszawie przejmuje mnie bardzo, że jest taka wielowarstwowa. Metro, tramwaje, naturalny wielkomiejski szum, a cały czas między tym wszystkim krzyże, tablice pamiątkowe i świadomość, że nie tak dawno temu było najprawdziwsze piekło, rzeź, że to wszystko jest zakopane pod tymi chodnikami, po których sobie gdzieś tam chodzimy na spacer”.
Zbliżające się uroczystości Wszystkich Świętych i Dnia Zadusznego to bardzo dobra okazja, by uświadomić sobie, że Krakowskie Przedmieście to poważna ulica, poważna pod nią ziemia, gdzie – jak w wierszu Philipa Larkina – „jest miejsce, by zmądrzeć – chociażby dlatego, że tak wielu zmarłych w niej spoczywa”. Ci zmarli są jak podziemne motyle z wiersza, który kiedyś napisałem: „wyklęte przez owadzi świat/ nienotowane w atlasach przyrody/ czekają aż skończy się czas/ i pęknie kokon ziemi”. Ale zanim na dobre rozwiną kolorowe skrzydła, uczą nas, żywych, że warto mieć marzenia i nie rezygnować z nich pod presją tego świata. Budują perspektywę wieczną, która uwalnia nas od politycznej gorączki i broni przed rozpaczą. Czym są kolejne przegrane wybory wobec wiecznego pulsu ziemi, w której tkwi zaczyn nowego życia? Jakże nietrwałe są nasze polityczne scenariusze wobec historii, którą przygotował nam Bóg. Biada politykom i twórcom kultury, którzy pod wpływem doraźnych niepowodzeń stracą tę perspektywę z oczu.
Przez długie dziesięciolecia Warszawa – jak każda metropolia – potrzebowała „świeżej krwi”, żeby wypełnić się czymś wartościowym. Mniej więcej od czasu budowy Muzeum Powstania Warszawskiego jej mieszkańcy próbują zrozumieć własne dziedzictwo. Miasto nieujarzmione podczas wojny, ale zbrukane w komunizmie, powoli podnosi się z kolan, choć do postawy wyprostowanej wciąż sporo mu brakuje.
A co łączy plac Zbawiciela i Krakowskie Przedmieście w mojej prywatnej historii? Poeta i eseista Wojciech Kudyba napisał kiedyś, że za ważne uznajemy te miejsca, w których „dotknęła nas łaska”. W moim śnie o Warszawie na Krakowskim Przedmieściu jest szczelina, przez którą wypływa na powierzchnię Mickiewiczowska lawa. Tego procesu nie da się zatrzymać, ale i nie da się go przyspieszyć. Biorąc pod uwagę zapewnienie wieszcza, że „wewnętrznego ognia sto lat nie wyziębi”, mamy jednak sporo czasu, by stopić plugawą skorupę. Jako ostatni zostanie zburzony Pałac Kultury i Nauki im. Józefa Stalina.