Felieton z cyklu "Listy z podziemia", "Gazeta Polska" 1 sierpnia 2012
Kilka lat temu postanowiłem ukazać
moim czeskim przyjaciołom specyfikę polskiego heroizmu. W tym celu wkleiłem do
automatycznego translatora wiersz Zbigniewa Herberta „Guziki”, a tekstowy wynik
operacji wysłałem e-mailem poecie Milošowi Doležalowi. Szczerze mówiąc, nie
miałem wielkiej nadziei, że adresat zrozumie istotę rzeczy. Kierowała mną raczej
mieszanka czarnej melancholii i poczucia wyższości wobec stereotypowej kultury wesołków
i konformistów. Odpowiedź nadeszła po godzinie. Miloš pytał, dlaczego „guziki”
przetłumaczyłem jako „przyciski, klawisze” i doradzał stosowanie zimnych
kompresów na głowę. Okazało się, że polska
elegia o Katyniu jest w Czechach doskonale znana, a całkiem niedawno Doležal
osobiście przełożył ją do książki gromadzącej wiersze Herberta i wybitnego
czeskiego poety Jana Zahradníčka. Wstęp do tej miniantologii napisał inny mój
przyjaciel, Josef Mlejnek. Odbiorcy wolnych mediów być może kojarzą go z
ubiegłorocznego ostrego komentarza do procesu wytoczonego Jarosławowi Markowi
Rymkiewiczowi przez spółkę Agora.
Obawiam się, że moi przyjaciele
nie są dobrymi znajomymi Mariusza Szczygła, który ostatnio ma nad Wisłą monopol
na przedstawianie czeskiej kultury. Nie stworzyli sobie kulturalnych antydepresantów
i nie odnosi się do nich pytanie: „Jak się państwu żyje bez Boga?”. Starają się
być wierni niezwykłej, mało znanej w Polsce tradycji czeskiego tragizmu, której
ogniskiem jest Wyżyna Czesko-Morawska. To właśnie tam żyli i tworzyli w latach
międzywojennych katoliccy pisarze, redaktorzy i krytycy: Josef Florian, Jakub
Deml, Bohuslav Reynek, Jan Zahradníček,
Václav Renč, Jan Dokulil, Jan Čep, Jaroslav Durych, Bedřich Fučík, Miloš
Dvořák. Choć katolicyzm był wówczas przez elity utożsamiany z cesarstwem
austriackim, młodzi artyści rehabilitowali go w oczach rodaków poprzez
autentyzm przeżywania wiary i głęboką formację intelektualną. Zahradníček jest
najwybitniejszym autorem w tym gronie. Gdyby komuniści nie zepchnęli jego
twórczości w czytelniczy niebyt, niszcząc albo konfiskując jego książki,
zapewne mówiłoby się dziś o nim podobnie jak o Thomasie Stearnsie Eliocie. Obaj
ci twórcy odnowili w XX w. język poezji metafizycznej, obaj mieli też głęboką
świadomość duchowych podstaw europejskiej kultury. Różniło ich jedno: pierwszy
spędził najlepsze lata życia w wilgotnych celach, drugi – w arystokratycznych
salonach.
Po wojnie czescy twórcy katoliccy
stali się przedmiotem nagonki prowadzonej przez komunistyczne władze. W 1951
roku w sfingowanym procesie tzw. „zielonej międzynarodówki” większość z nich
została skazana na karę więzienia. „Oskarżony […] pochodzi z kułackiej rodziny.
Po ukończeniu wydziału filozoficznego został poetą, który w wyrafinowanej
formie propagował najbardziej reakcyjne poglądy Watykanu. Oskarżonemu […] solą
w oku był socjalizm i postęp, poprzez swoje zapatrywania ujawnił się jako
watykański sługus, podziwiający feudalizm i nienawidzący klasy robotniczej” –
brzmiały zarzuty przeciwko Zahradníčkowi.
Poeta przesiedział w więzieniu
pięć lat. W 1956 r. został zwolniony na pogrzeb dwu swoich córek, które zatruły
się grzybami. Mimo pierwotnych zapewnień władzy, że nie wróci już do celi,
wkrótce został aresztowany i spędził w więzieniu kolejne cztery lata. W
poemacie „Znak mocy” pisał: „Ale na próżno znieśliśmy zapasy do piwnicy,/
uszczelniliśmy okna i na nowo je okitowaliśmy,/ na próżno wszystkie szpary
pozatykaliśmy gipsem,/ czas syberyjski nadciąga, czas syberyjski wionie/ nie
tylko dlatego, że wróble trzęsą się z zimna,/ i nie tylko dlatego, że
sczerniały astry na grządkach”. Zmarł w 1960 r., kilka miesięcy po wyjściu na
wolność.
W rocznicę wybuchu powstania
warszawskiego składam hołd naszym poetom z Tadeuszem Gajcym na czele. Ale i
czeskim pisarzom, którzy z podniesionym czołem wyszli naprzeciw żywiołom. Pozbawieni
romantycznej, budującej wspólnotę tradycji, przyjmowali upokorzenie, ból i
śmierć, czerpiąc siłę wyłącznie z obietnicy Chrystusa. Nie pozwólmy, by ich
męstwo zostało zapomniane.