Podwładni Putina i Tuska mają do dyspozycji wszystko, co potrzebne do ustalenia prawdy, i nie robią nic. My nie mamy nic, a musimy zrobić wszystko, żeby wypełnić zobowiązanie powzięte przed Bogiem i historią.
Felieton z cyklu "Listy z podziemia", "Gazeta Polska" 18 lipca 2012
Ponad dwa lata mataczenia i zacierania śladów. Władze Federacji Rosyjskiej i III Rzeczypospolitej. Urzędnicy, służby, usłużne media. Wina pilotów, pijany generał, sugestia nacisków, pancerna brzoza. Metodyczne niszczenie, a później mycie wraku samolotu.
Ponad dwa lata poszukiwania prawdy. Niezależni naukowcy, rodziny ofiar, zespół parlamentarny Antoniego Macierewicza, wolna prasa. Minimalny dostęp do materiału dowodowego, bazowanie na prawach fizyki i zdrowym rozsądku. A mimo to kilka spektakularnych sukcesów: obalenie mitu pancernej brzozy, obrona honoru generała Błasika, zakwestionowanie dokumentacji medycznej sporządzonej w Moskwie.
Trzeba mieć ogromną cierpliwość, by poruszać się w tym gąszczu faktów i hipotez, analizować techniczne szczegóły lotu, mozolnie oddzielać wiarygodne źródła od medialnych „wrzutek”. Mniejsza o intelektualny wysiłek. Najgorsze jest poczucie upokorzenia wynikające z braku równowagi między obiema stronami. Podwładni Putina i Tuska mają do dyspozycji wszystko, co potrzebne do ustalenia prawdy, i nie robią nic. My nie mamy nic, a musimy zrobić wszystko, żeby wypełnić zobowiązanie powzięte przed Bogiem i historią.
Sprawa Katynia była łatwiejszym wyzwaniem. Od wiosny 1943 r. istniały świadectwa wysłanników polskiego rządu emigracyjnego i struktur podziemnych, którzy wzięli udział w ekshumacji zorganizowanej przez Niemców. Józef Mackiewicz, Ferdynand Goetel i inni zobaczyli przestrzelone czaszki polskich oficerów. Wobec namacalnych dowodów zbrodni nie trzeba było czekać na werdykt jakiejkolwiek komisji. Jedyną powinnością stało się dotarcie z prawdą do zbiorowej świadomości Polaków, co – zwłaszcza w okresie stalinowskim – okazało się szalenie trudne. Akurat pod tym względem znajdujemy się w podobnej sytuacji, bo również dzisiejsza propaganda jest zbudowana z betonu. Ale nasz podstawowy problem jest inny. Choć wiele poszlak wskazuje na to, że w Smoleńsku doszło do zamachu, brakuje nam instrumentów, by te tropy zweryfikować. Mrówcza praca zespołu Macierewicza ma wielką wartość, zwłaszcza w kwestiach szczegółowych, jednak nie zastąpi śledztwa międzynarodowej komisji, której werdykt zostałby uznany przez świat i miałby konsekwencje polityczne.
Nie zmienia to faktu, że większość z nas posiada swoje prywatne klucze do Smoleńska. Chodzi o doświadczenia i lektury, które na moment uchylają drzwi tajemnicy, pozostawiając w nas pewność, że właśnie dotknęliśmy prawdy. Dla mnie pierwszym takim kluczem był list otwarty rosyjskich dysydentów, podpisany m.in. przez Władimira Bukowskiego i Natalię Gorbaniewską: „Trudno się pozbyć wrażenia, że dla rządu polskiego zbliżenie z obecnymi władzami rosyjskimi jest ważniejsze niż ustalenie prawdy o jednej z największych tragedii narodowych. [...] Jesteśmy zaniepokojeni tym, że w podobnej sytuacji niezależność Polski i dzisiaj, i jutro może się okazać poważnie zagrożona”. I osobna wypowiedź Walerii Nowodworskiej: „Antysowiecki Kaczyński pomylił się tylko raz – kiedy poleciał sowieckim samolotem na sowieckie terytorium, zaufawszy sowieckiej władzy”.
Podobne odczucie miałem po lekturze smoleńskich wierszy Romana Misiewicza z tomu „dobre-nowiny.pl”. Kluczowy obraz: „wielkie leśne wysypisko śmieci”, po którym przechadzają się rosyjscy funkcjonariusze, zbierając z błota do parcianych worów „kawałki plastiku metalu kości”. A w ostatnim utworze wstrząsająca wizja dorzynania polskich powstańców na pobojowisku pod Maciejowicami w 1794 r.
Poza tym „Życie z dziurą w potylicy” Rafała Ziemkiewicza – w moim odczuciu najważniejszy, najbardziej precyzyjny tekst o Polsce, jaki powstał po 10 kwietnia 2010 r. Kto go przeoczył, obowiązkowo musi skorzystać z wyszukiwarki w internecie i nadrobić zaległości.
Wreszcie kluczowe doświadczenie: obrona krzyża na Krakowskim Przedmieściu, w której ujawnił się polski habitus, czyli stałe usposobienie Polaków do zawierzenia Bogu, celebrowania wspólnotowej więzi z poległymi i obrony wolności. Fakt, że po półwieczu komunistycznej okupacji i dwudziestoleciu konsumpcjonizmu zareagowaliśmy tak samo jak nasi przodkowie w 1861 r., każe z nadzieją patrzeć w przyszłość. Ale siła tej instynktownej reakcji daje też wyobrażenie o tym, co naprawdę wydarzyło się w Smoleńsku.