Felieton z tygodnika "Gość Niedzielny" nr 31/2012
Z centrum Krynicy-Zdroju pędzimy busem pod wyciąg na Jaworzynę. To niedaleko – podróż potrwa najwyżej dziesięć minut. Po drodze dosiada się pani, której towarzyszy pięcioletnia córka, nazwijmy ją Zuzią. Z tylnego siedzenia natychmiast podrywa się starszy pan. – Dobra... dzięki, dzięki... dobra... – protekcjonalnie woła Zuzia i pakuje się na zwolniony fotel. Pasażerowie zgodnie wybuchają śmiechem, a starszy pan przeżywa prawdziwą euforię: – Choćby dla tego komentarza warto było ustąpić miejsca!
Zachłannie pilnując własnego fotela, analizuję sytuację. Dla komentarza owszem, bo był zabawny, ale z jakiego jeszcze powodu siwowłosy mężczyzna ustępuje miejsca dziecku zaopatrzonemu przez Stwórcę w parę młodych i sprawnych nóg? Być może pan pragnie udowodnić sobie i innym, że nie jest jeszcze taki stary, na jakiego wygląda. Jego prawo. Czy jednak nie zdaje sobie sprawy, że przy okazji wyrządza dziecku krzywdę? Do spółki z matką, która stojąc w przejściu i starając się utrzymać równowagę na zakrętach, z zadowoleniem obserwuje honory oddawane jej małej księżniczce. Bo przecież jest jasne, że Zuzia, gdy dorośnie, spadnie z fotela i boleśnie się potłucze. Zdziwiona, że świat jednak nie kręci się wokół niej, będzie miała poważną trudność z odnalezieniem się w aksjologicznym kosmosie. Nawet jeśli jakimś cudem wytrwa w małżeństwie i normalnej pracy, pozostanie w niej pretensja do życia, które zapowiadało się różowo, a potem nagle poszarzało. Chyba że zostanie celebrytką, ale na to – z uwagi na liczną konkurencję – szanse ma podobne jak na główną wygraną w lotto.
Czego nie robi się dla dziecka? – pytają dzisiejsi rodzice. Nie przyjdzie im do głowy, że prawidłowa odpowiedź brzmi: chcąc zrobić dla dziecka coś naprawdę dobrego, nie robi się dla niego wielu rzeczy. Przede wszystkim nie buduje się 24-godzinnego programu atrakcji jak dla klienta biura podróży. Żeby nauczyć się cierpliwości, dziecko musi czasem doświadczyć nudy jako pełnoprawnej części życia. Nie wydaje się też fortuny na markowe ciuchy, zabawki, elektroniczne gadżety etc. Stan naszego konta nie ma tu nic do rzeczy. Dając dziecku wszystko, czego zapragnie, odbieramy mu marzenia. Wreszcie nie czyni się z malca boga, który wymaga ciągłych ofiar. Z dumą powtarzane przez niektórych rodziców zdanie: „Zawsze znajduję czas dla swojego dziecka” jest dowodem kompletnego braku wyobraźni, zwłaszcza jeśli chodzi o nastolatka, który powinien oswajać się ze świadomością, że istnieją sprawy ważniejsze od jego pryszczy na nosie.
Oczywiście, wypisuję tu truizmy, jednak podejrzewam, że wielu czytelników uzna je za sądy niezmiernie kontrowersyjne. Gdy w młodości ślęczałem nad wypracowaniem: „Jak będzie wyglądał świat w XXI w.”, do głowy przychodziły mi różne szklane domy i pojazdy kosmiczne. W ciągu ostatniego półwiecza świat naprawdę zaroił się od nowych wynalazków. Najbardziej zmienił się jednak model wychowania dzieci, a w konsekwencji – sposób postrzegania przez nie rzeczywistości.
Większość współczesnych patologii: celebrytyzm, singlomania, kult zabawy czy polityczny syndrom leminga to zjawiska wniesione do kultury przez dzisiejszych dwudziestolatków, ukształtowanych według wskazań nowoczesnych psychologów. Epidemii ulegają ludzie w różnym wieku, ale praprzyczyną jest postawienie dziecka w centrum wszechświata.
Żeby przypomnieć sobie dawne wzorce wychowawcze, sięgam do stworzonego przez Mariana Falskiego elementarza, z którego wiedzę o świecie czerpało kilka pokoleń polskich dzieci. Na obrazkach dominują krajobrazy rustykalne: wioski, pola, drogi, sady, zagrody. Życie biegnie miarowo. Wszystko – jak mówi Księga Koheleta – ma swoje miejsce i swój czas pod słońcem: Chodzi się na grzyby, do uli, zbiera się owoce w sadzie. Na zimę robi się zapasy, pamiętając zwłaszcza o tym, że „konfitury są dobre do herbaty”. Człowiek jest tu elementem rozległego ładu natury, z którego czerpie elementarne poczucie bezpieczeństwa. Różnica zainteresowań między mężczyznami a kobietami ujawnia się już w pierwszych latach życia. Ala ma małe, ładne pudełko i Janek ma podobne, jednak dziewczynka przechowuje w nim igły, nici i lusterko, a chłopiec piłę, obcęgi i młotek. Relacja między dziećmi a rodzicami zasadza się na miłości i autorytecie. Dzieci nie są – jak obecnie – biernymi idolami swoich rodziców, ale twórczo wchodzą w świat dorosłych. Marysia pierze i usypia młodsze rodzeństwo. Józia miele mięso na obiad. Miecio obiera ziemniaki. Nawet najmłodsza w tym gronie Zosia podlewa kwiatki na oknie, karmi kotka i nawleka babci igiełkę.
W powojennych wydaniach ten sielankowy obraz został przez Falskiego zreinterpretowany w duchu peerelowskiej ideologii. Dopiero tam można znaleźć proroczą wizję dzisiejszej, zinfantylizowanej kultury. Na rysunku chłopcy i dziewczynki paradują z flagami „demoludów” oraz socjalistycznych Włoch i Francji: „To są nasi bliżsi i dalsi koledzy z różnych krajów. My się jeszcze z nimi nie znamy. I mało o sobie wiemy. Ale jak się ze sobą poznamy, na pewno się pokochamy. Będziemy zgodnie się uczyć. Zgodnie będziemy pracować. Weźmiemy się wszyscy za ręce. Zrobimy wielkie koło. I bawić się będziemy zgodnie i wesoło”. Wypisz, wymaluj, portret zbiorowy obecnej klasy średniej.