„I wy Polki! nie szukajcie tu kwiatów – nie w salonach wdziękami natchnęłyście pierś, która was wielbi...”
Felieton z cyklu "Listy z podziemia", "Gazeta Polska" 25 lipca 2012
Motyw doskonale znany z polskiej poezji XIX w., malarstwa batalistów, legionowych pieśni. On zmieniał oblicze zależnie od epoki: raz był ułanem, innym razem powstańcem, później kanonierem. Ona zawsze taka sama: piękna, zmysłowa i... wyzywająco wręcz patetyczna. Ta romantyczna wzniosłość miała tak potężny wpływ na polską kulturę, że nawet prawicowi felietoniści II RP próbowali ją nieco zbrukać. Odtwarzając uroczystość zaprzysiężenia naczelnika insurekcji 1794 r. na rynku w Krakowie, Karol Zbyszewski ironizował: „Panny łaziły z włosami krótko, po szyję, przystrzyżonymi i wstążką na czole. Uczesanie to à la Kościuszko miało oznaczać, że dobra patriotka nie ma chwili na fryzowanie, cały swój czas oddaje służbie ojczyzny. Istotnie, na rynku u ramienia wszystkich przystojniejszych wojskowych zwisały patriotyczne dziewczęta”.
Sęk w tym, że polskie kobiety, zwłaszcza po klęsce pod Maciejowicami, rzezi Pragi i traktacie zatwierdzającym III rozbiór Polski, naprawdę myślały o poważniejszych sprawach niż „trefienie” włosów. W 1832 r. Maurycy Gosławski, uczestnik powstania listopadowego i wielki piewca Podola, pisał w przedmowie do „Poezji ułana polskiego poświęconej Polkom”: „I wy Polki! nie szukajcie tu kwiatów – nie w salonach wdziękami natchnęłyście pierś, która was wielbi. Wyższe to były natchnienia. Utrata najdroższych przedmiotów waszej czułości, dobrowolna wasza zgoda na poświęcenie ich Ojczyźnie; tyle cierpień z męską znoszonych wytrwałością; w lazaretach kojone bole waszym staraniem; każda kropla krwi zatamowanej w bratniej piersi szarpiją [rodzaj opatrunku – przyp. WW] od was daną – to są wasze zasługi, i wasze niezaprzeczone prawa na cześć i wdzięczność, którą przyjmujecie od tych, co się stali godnymi waszej opieki”.
Ale zasługi Polek dla utrzymania narodowego ducha nie sprowadzały się do poświęcania rodzinnych pamiątek i posługiwania rannym. Gdy ich ojców, mężów i braci wywożono na Sybir, one zostawały w kraju, budując niepodległą kulturę. Manifestacje warszawskie przed powstaniem styczniowym, obyczaj noszenia znaków żałoby i patriotycznej biżuterii, kult muzyki Chopina i poezji narodowej, wreszcie głęboko chrześcijański wymiar walki o niepodległość... Niewątpliwie to, co najpiękniejsze w polskim romantyzmie, jest dziełem wrażliwości kobiecej. Jeśli dodamy do tego ogromną pracę społecznikowską, wykonaną przez Polki dla utrwalenia romantycznej tradycji (bo – wbrew dzisiejszym stereotypom – pozytywizm wcale nie był prostą negacją poprzedniej epoki; dość wspomnieć rozprawę Marii Konopnickiej „Mickiewicz, jego życie i duch”), okaże się, że właśnie kobietom zawdzięczamy przechowanie depozytu polskości do czasów Józefa Piłsudskiego. Swoją drogą, niezmiernie ciekawe są losy poetki Kazimiery Iłłakowiczówny, która w latach 1926–1935 pełniła obowiązki sekretarki Marszałka (tom wspomnień z tego okresu zatytułowała później „Ścieżka obok drogi”).
O zaangażowaniu Polek po wrześniu 1939 r. powstało wiele książek i filmów. Masowo brały udział w konspiracji, powstaniu warszawskim, służyły w armii gen. Andersa, spisywały wstrząsające świadectwa sowieckiej katorgi (Beata Obertyńska, Herminia Naglerowa), tworzyły archiwa emigracji. Jedną z ostatnich „patriotycznych dziewcząt”, które miały szansę oprzeć się na ramieniu dowódcy, była Danuta Siedzikówna „Inka” z 5. Wileńskiej Brygady AK. Znamienne są jej słowa, wykrzyczane sekundę przed śmiercią z rąk komunistycznych oprawców: „Niech żyje Polska! Niech żyje Łupaszka!”.
W PRL nie było już dowódców na miarę Piłsudskiego czy Łupaszki. Nieugięte Polki, jak Anna Walentynowicz, musiały radzić sobie same. Z braci Kaczyńskich wielokrotnie śmiano się, że darzą płeć piękną staroświeckim szacunkiem i przesadnym zaufaniem w polityce. W istocie było to szyderstwo z odradzającej się polskiej duszy. Są ludzie, którym marsze pamięci na Krakowskim Przedmieściu wydają się jałowe. Moje zdanie jest inne, także dlatego, że to kobiety stanowią o trwałości tej posmoleńskiej tradycji. W tej kwestii nic się nie zmieniło od 1794 r.: gdzie one, tam Polska niepodległa.