Felieton z cyklu "Listy z podziemia", "Gazeta Polska" 22 sierpnia 2012
Dwie minuty zajęło abp. Józefowi
Michalikowi podpisanie dokumentu, który ma się przyczynić do tego, by „każdy
Polak w każdym Rosjaninie i każdy Rosjanin w każdym Polaku widział przyjaciela
i brata”. Piękny wynik, zważywszy, że w ciągu ostatnich dwustu lat wszystkie
próby zawiązania cywilizacyjnej wspólnoty z udziałem Moskali obumierały w
zalążku. Nad wprowadzeniem w życie idei polsko-rosyjskiego braterstwa przez
dziesięciolecia bezskutecznie pracowali towiańczycy, panslawiści, a ostatnio
emerytowani celebryci. Najwięcej determinacji wykazali komuniści, tworząc w
1944 r. Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Radzieckiej. Jednak ta nachalna propaganda
wzbudziła wśród Polaków raczej śmiech niż zainteresowanie.
Tym razem sprawa nie jest oczywista,
bo hierarchowie naszego Kościoła odwołali się do samego Chrystusa. Napisany
wspólnie z przedstawicielami moskiewskiej Cerkwi tekst bardzo przypomina list
wystosowany w 1844 r. do Mikołaja I przez Andrzeja Towiańskiego. Guru Koła
Sprawy Bożej twierdził w tej epistole, że zachowująca pierwotną „prostotę
duszy” Rosja ma do odegrania przywódczą rolę w rodzinie narodów słowiańskich,
które z uwagi na szczególną wrażliwość religijną otworzą „nową epokę
chrześcijańską”. Nie omieszkał też dodać, że choć poddanych cara dzieli pamięć
krzywd nawzajem wyrządzonych, to „nie do braci należy sądzić braci”.
Podobne wnioski odnalazłem w
weekend na blogu Tomka Terlikowskiego, którego twarz wcześniej mignęła mi na
ekranie telewizora (nawiasem mówiąc, nie sądziłem, że ktokolwiek ze „strefy
wolnego słowa” jest jeszcze w stanie przyjąć zaproszenie do TVN24): „Gdy toczy
się wojna o życie, o rodzinę, o małżeństwo, nie lustruje się sprzymierzeńców,
nie analizuje się ich przeszłości, nie krytykuje się wspólnoty, z której
pochodzą, ale razem broni się tego, co najważniejsze”. No właśnie: co jest
najważniejsze? Czy polską podmiotowość można przehandlować za iluzję wpływu na europejską
antykulturę? Bo przecież przeciwstawienie „konserwatywnej” Rosji
„barbarzyńskiemu” Zachodowi to czysta propaganda, „nowa rosyjska idea” wymyślona
na Kremlu po okresie panowania oligarchów. Libertynizm i alkoholizm sieją w
dzisiejszej Rosji dużo większe spustoszenie niż np. w „tęczowej” Holandii, a moralizmy
prawosławnych kaznodziei mają jeszcze mniejszy wpływ na wiernych niż orędzia polskich
biskupów. Trzeba być człowiekiem zupełnie oderwanym od rzeczywistości, by wierzyć,
że wspólne wystąpienia abp. Michalika z patriarchą Cyrylem zatrzymają postępy
cywilizacji śmierci. Pewne jest natomiast, że sojusz kościelno-cerkiewny to
kolejny etap ograniczania suwerenności państwa polskiego. Władimir Putin od lat
używa Cerkwi moskiewskiej do realizowania swoich imperialnych interesów na
Białorusi czy Ukrainie. Fakt, że polski Kościół, który dotąd stał na straży
naszej wolności, dał się nabrać na tak prostacką zagrywkę, jest wyjątkowo
bolesny.
Niedługo po Smoleńsku przeczytałem
wyznanie jakiegoś gorliwego chrześcijanina, że gdyby Putin przejął władzę w
Polsce i wprowadził całkowity zakaz aborcji, należałoby się cieszyć z jego
panowania. Bo ocaliłoby to „miliony istnień ludzkich”. Nie ulega dla mnie
wątpliwości, że rozbudzanie tej odbierającej rozum egzaltacji jest dziełem
rosyjskich agentów wpływu. Owszem, i ja uważam, że Polska ma do spełnienia
chrześcijańską misję w Europie. Ale oderwanie od niepodległościowej tradycji i
gorączkowe szukanie sprzymierzeńców wśród Moskali jest jak okrzyk ślepca nad
przepaścią: „W drogę!”. Żeby mieć jakikolwiek wpływ na mieszkańców Niniwy,
czyli Unii Europejskiej, trzeba odbudować narodową kulturę i silne państwo, jak
zrobili to Węgrzy, a później wrócić do twardej polityki, jaką uprawiał ś.p.
Lech Kaczyński.
Czy nie żal mi szansy na
ogólnonarodowe pojednanie polsko-rosyjskie? Najpierw Rosjanie muszą
własnoręcznie odciąć jedną z głów swojemu orłowi, tę kremlowską. Jest to bowiem
głowa demona, z którą żadnego dialogu być nie może. Dopóki nie dokonają tej
trudnej sztuki i nie staną się narodem, będą zbieraniną niewolników. Można im
współczuć i dedykować modlitwy, można ich aktywnie wspierać w walce z demonem,
ale tych, którzy się go boją, należy omijać z daleka. Ich strach cuchnie gorzej
niż samogon. I, niestety, bywa zaraźliwy.