Ponad dwa lata minęły od dnia, kiedy
pod Smoleńskiem rozegrała się jedna z największych tragedii w dziejach Polski.
W wyniku dwu tajemniczych eksplozji na pokładzie rządowego samolotu zginęło 96
przedstawicieli politycznych elit z prezydentem Lechem Kaczyńskim na czele. Wszyscy
lecieli złożyć hołd polskim oficerom zamordowanym przez Sowietów w Katyniu. Od
10 kwietnia 2010 r. Polacy co miesiąc gromadzą się w warszawskiej Bazylice
Archikatedralnej pw. Męczeństwa św. Jana Chrzciciela, by modlić się w intencji
ofiar katastrofy i przywrócenia państwu podmiotowości, a po mszy św. wspólnie
przechodzą pod Pałac Prezydencki.
Każdy, kto choć raz wziął udział
w tych uroczystościach, z pewnością odnajdzie ślad swoich wrażeń w opisie: „Tłum
potężniał coraz więcej, wrzawa rosła, a wśród niej odzywały się tu i owdzie pieśni
pobożne i patriotyczne, nadające dziwny jakiś nastrój religijno-mistyczny
całemu ruchowi”. Opis ten jednak nie pochodzi ze współczesnych portali
internetowych. Sporządził go Julian Wieniawski, pseudonim „Jordan”, uczestnik
nabożeństw i manifestacji, które odbyły się w Warszawie w lutym 1861 r.
Ojczyznę, wolność racz nam wrócić, Panie
Już w 1860 r. na warszawskich
ulicach wyczuwało się polityczną gorączkę. Militarne sukcesy Garibaldiego we
Włoszech i skuteczny bierny opór Węgrów przeciw austriackiemu centralizmowi rozbudzały
wyobraźnię różnych frakcji spiskowych, a ich echo docierało także do zwykłych mieszczan,
rzemieślników i robotników. Okazją do pierwszej od czasu powstania
listopadowego manifestacji patriotycznej stał się planowany na 11 czerwca pogrzeb
wdowy po generale Józefie Sowińskim. Na żałobnych klepsydrach pojawiły się
dopiski ołówkiem, przypominające postać legendarnego obrońcę reduty na Woli z
1831 r. Szeptana propaganda ściągnęła w okolice kalwińskiego cmentarza
kilkanaście tysięcy ludzi. Trumnę generałowej ponieśli słuchacze Szkoły Sztuk
Pięknych, którzy obok studentów Akademii Medyko-Chirurgicznej i marymonckiego
Instytutu Agronomicznego oraz uczniów Gimnazjum Realnego mieli odegrać pierwszoplanową
rolę w późniejszych manifestacjach.
W 30. rocznicę Nocy Listopadowej
odbyła się specjalnie zamówiona msza żałobna w kościele karmelitów na
Lesznie, a wieczorem grupa młodzieży
wróciła przed świątynię i uklęknąwszy na błotnistym bruku, zaintonowała „Boże,
coś Polskę”. Było to pierwsze publiczne wykonanie tej – pierwotnie sławiącej
cara Aleksandra I – pieśni ze zmienionym refrenem: „Ojczyznę, wolność racz nam
wrócić, Panie”. Dodatkowo najwięksi chojracy, już w drodze do domu, odważyli
się zaintonować „Jeszcze Polska nie zginęła”, co wywołało popłoch na ulicach.
Policja jednak nie interweniowała. Carski namiestnik Michaił Gorczakow liczył
jeszcze, że wybryki młodzieży nie przerodzą się w poważny ruch
niepodległościowy. Ale natchnione pieśni wzbudziły tęsknotę wielu. Powielane w
formie ulotek, obowiązkowo z portretem Jana Kilińskiego, krążyły z rąk do rąk w
ówczesnym „drugim obiegu”.
Pięciu poległych
W rocznicę bitwy o Olszynkę
Grochowską, 25 lutego 1861 r., we wspomnianym już kościele na Lesznie
zabrzmiała wspaniała pieśń do wiersza Kornela Ujejskiego z 1846 r.: „Z dymem
pożarów, z kurzem krwi bratniej/ Do Ciebie, Panie, bije ten głos,/ Skarga to
straszna, jęk to ostatni,/ Od takich modłów bieleje włos...”. Utwór ten,
wyrażający bezwarunkowe zawierzenie Bogu mimo ciężkich doświadczeń
historycznych, już w poprzednich latach, zwłaszcza w zaborze austriackim,
pełnił funkcję hymnu narodowego, jednak dotąd nie śpiewano go publicznie. Wieczorem
przed kościół paulinów przy ul. Freta, gdzie dobiegało końca nabożeństwo
pasyjne, zajechał wóz zasypany śmieciami. Nagle wydobyto spod nich... wielką
chorągiew z Orłem i Pogonią oraz kilkanaście mniejszych. Z bramy jednej z
kamienic wybiegła grupa młodzieży z pochodniami. Pochód ruszył na Rynek. Potężne
brzmienie suplikacji wstrząsnęło Starym Miastem. Oberpolicmajster Teodor Trepow,
który w pojedynkę zajechał powozem na Rynek i usiłował skłonić zebranych do
rozejścia się, „przy wodotrysku dostał po pysku”, jak to nazajutrz przekazała
wieść gminna. Na tę zniewagę natychmiast zareagował oddział konnych żandarmów. Manifestantów,
w tym kobiety i dziewczęta, płazowano szablami, turbowano końmi. 30 osób
aresztowano.
27 lutego do Pałacu
Namiestnikowskiego ruszyła procesja z żądaniem uwolnienia więźniów. Sotnia
Kozaków przywitała ją na Placu Zamkowym nahajkami, przy okazji dewastując
krucyfiks i obraz Matki Boskiej niesione na czele pochodu. Dostało się także
księdzu i uczestnikom konduktu żałobnego, który akurat wychodził z kościoła św.
Anny. Na carskich żołdaków posypały się kamienie i grudy zamarzniętego błota.
Trafiony takim „pociskiem” gen. Wasyl Zabłocki – wbrew instrukcjom namiestnika
– wydał swoim piechurom rozkaz „Pal!”. Od rosyjskich kul zginęło pięciu
mężczyzn: Filip Adamkiewicz – czeladnik krawiecki, Michał Arcichiewicz – uczeń
Gimnazjum Realnego, Karol Brendel – robotnik, Marceli Karczewski i Zdzisław
Rutkowski – ziemianie. Zwłoki ofiar – jak podaje Wieniawski – poniesiono na
„noszach z lasek i parasoli” do Hotelu Europejskiego, „wołając o pomstę za
niewinnych i maczając chusty w ich krwi, za sprawę ojczyzny przelanej”. Hotel
obległy tłumy. „Płacz i jęki – relacjonował Szymon Katyll – napełniają
korytarze. Każdy z odwiedzających pochyla się z uszanowaniem nad zwłokami,
całując ich rany. Kilku siwych starców z śladem krwi na sumiastych wąsach,
klęcząc i złożywszy palce na krzyż, wykonywa gestem przenikającym do głębi
serca przysięgę wiecznej zemsty wrogowi”.
Rzeź na Placu Zamkowym
Wielki i uroczysty pogrzeb pięciu
poległych, na który zezwolił przestraszony Gorczakow, odbył się 2 marca 1861 r.
Zgromadził przedstawicieli wszystkich stanów i wyznań. Wzięli w niej udział
m.in. rabini z Dow Ber Meiselsem na czele. Na trasie orszaku żałobnego między
kościołem św. Krzyża a Powązkami młodzież akademicka i szkolna utworzyła
szpaler. Ta wyjątkowa atmosfera przetrwała do 8 kwietnia, kiedy odbywał się
pogrzeb zasłużonego Sybiraka Ksawerego Stobnickiego. Z Powązek wszyscy udali
się na cmentarz żydowski, gdzie przy grobie Antoniego Eisenbauma, dawnego
dyrektora Warszawskiej Szkoły Rabinów i wielkiego zwolennika asymilacji
rodaków, wykonywano gesty braterstwa „dwu najwięcej cierpiących ludów na kuli
ziemskiej”. Żydzi z własnej inicjatywy śpiewali m.in. „Boże coś Polskę”.
Ale namiestnik Gorczakow miał już
w kieszeni carski rozkaz krwawego stłumienia buntowniczych nastrojów. Tego
samego dnia na Placu Zamkowym Rosjanie zastosowali prowokację wymyśloną przez
margrabię Aleksandra Wielopolskiego. Przy dźwiękach bębnów skryty za oddziałami
wojska policjant trzykrotnie odczytał wezwanie do rozejścia się, którego nikt
poza Rosjanami nie miał szans usłyszeć. Zagrzmiały działa z Cytadeli,
rozpoczęła się rzeź Polaków. Nie pomogły męczeńskie gesty manifestantów, którzy
szarże jazdy próbowali wstrzymać klęknięciem i wołaniem „Jezus – Maryja!”. Z
rąk spojonych wódką rzeźników poległo grubo ponad stu patriotów, w tym młody
Żyd Michał Landy, który podniósł z ziemi krzyż upuszczony przez ranionego
kapucyna.
W kolejnych miesiącach bardzo
rozwinęły się formy polskiej żałoby narodowej. Wielotysięczny tłum wziął udział
m.in. w demonstracyjnym pogrzebie arcybiskupa warszawskiego Antoniego
Fijałkowskiego, który na łożu śmierci miał powiedzieć duchownym: „Umierającym
proszę i zaklinam was głosem, trzymajcie zawsze z narodem; starajcie się, jako
pasterze ludu, bronić sprawy wspólnej ojczyzny i nie zapominajcie nigdy, że
jesteście Polakami”. Nie ustawał również carski terror. W kościołach roiło się
od szpiegów, którzy zapisywali nazwiska inicjatorów patriotycznych śpiewów. W
październiku Karol Lambert, nowy namiestnik Królestwa Polskiego, wprowadził stan
wojenny. W rocznicę śmierci Tadeusza Kościuszki pijane wojsko otoczyło katedrę
św. Jana – tę samą, w której dziś odbywają się smoleńskie nabożeństwa.
Uwięzieni patrioci radzili sobie, jak mogli. Nocą kobiety spały w prezbiterium
i nawach bocznych, a mężczyźni między ławkami. Gdy w końcu aresztowano wiernych,
księża na znak protestu zamknęli kościoły. Rabini solidarnie pozamykali
synagogi. A później była branka ogłoszona z inicjatywy Wielopolskiego i wybuch
powstania stał się koniecznością.
Znak twój – splugawiony
Ktoś powie, że trudno porównywać
manifestacje 1861 r. z tymi współczesnymi na Krakowskim Przedmieściu, bo wobec dzisiejszych
patriotów nikt nie stosuje siły. Cóż, żyjemy raczej w czasach przemocy
politycznej i medialnej niż fizycznej. Warto jednak przypomnieć sobie walkę
służb miejskich z obrońcami krzyża, gaszenie zniczy, wyciąganie z tłumu
pojedynczych ludzi i wywożenie ich na komendę albo do szpitala psychiatrycznego.
Przypomnijmy sobie szyderstwa pijanych młodzieńców, uformowanych w zwarte
szeregi na wzór carskich żołdaków. Z drugiej strony, niezwykła jest ciągłość
polskich postaw patriotycznych. Krucyfiksy smoleńskie, przywiązywanie się do
krzyża, chorągwie, pochodnie, pobożne pieśni... „Czemóż to się w obłudzie nie
kształcisz, uparta,/ Nikogo nie okłamiesz, niczego nie udasz,/ Choć znak twój –
splugawiony, wierność – nic niewarta,/ I krzyżom twym urąga tłum, a w tłumie
Judasz./ (...) Wypłosz orła z twych płócien, jak inni ptasznicy,/ I na nowych
sztandarach dziób wyszyj papuzi,/ Od razu cię docenią szlachetni Anglicy,/
Sprawiedliwi Moskale i bratni Francuzi” – z gorzką ironią zwracał się do Polski
Kazimierz Wierzyński.
Wmówiono nam, że powinniśmy się
wstydzić swoich, niekiedy „przesadnych”, patriotycznych uniesień. Ale – jak
dowodzi historia – z podobnym patosem Polacy zawsze reagowali na duchowe bądź
fizyczne zniewolenie. Przed Powstaniem Styczniowym warszawskie ulice
przypominały wielki teatr narodowy. Rosjanie z dezaprobatą i zgrozą patrzyli na
kobiety i mężczyzn poprzebieranych w kościuszkowskie mundury, kontusze,
krakowskie rogatywki, czamary powstańcze, czarne suknie, obwieszonych
patriotyczną biżuterią... Powrót Polaków do rozbudowanej symboliki
patriotycznej nie może być argumentem przeciwko nam. Świadczy tylko o jednym:
żałosnym stanie państwa, które dostało się w ręce ludzi pozbawionych instynktu
polskości i jeszcze raz przeobraziło się kondominium sąsiednich mocarstw.
Warszawskie Stare Miasto i
Krakowskie Przedmieście to niezwykła przestrzeń, wyznaczona murami
archikatedry, posągiem Matki Boskiej Pasawskiej, pomnikami Jana Kilińskiego,
Adama Mickiewicza i księcia Józefa Poniatowskiego, wreszcie figurą Chrystusa
przy kościele św. Krzyża. Żadna z tych postaci nie jest przypadkowa. Nie jest
też przypadkiem, że 150. rocznica wybuchu Powstania Styczniowego przypada
akurat na czas nowych manifestacji patriotycznych. W 1861 r. Mieczysław
Romanowski, który poległ później w bitwie pod Józefowem, pisał: „O! módl się,
Polsko – dziś ci jeszcze pora/ Czerpać otuchę w modlitwie i pieniu./ Miłą jest
niebu piersi twej pokora,/ I ból w twem słowie, i łza w twem spojrzeniu –/ W
cichości jeszcze Pan twych modłów słucha –/ O! módl się, Polsko, i pokrzepiaj
ducha./ (...) Módl się – lecz powstań na świtaniu zdrowa,/ Wyniosła pracą ponad
zwątpień bole./ Sumienia twego Polsko tarcz stalowa/ Światu niech Bożą
odzwierciedli wolę./ Tak wyjdź przed domy, i stań po twej męce/ Wsparta na
pługu, z szablą w prawej ręce”.