niedziela, 19 grudnia 2010

Szymon Babuchowski: Zapomniane źródło

W „De profundis” Wojciech Wencel balansuje na granicy życia i śmierci. Mówi o narodzie, ale kieruje naszą uwagę ku perspektywie ostatecznej.


Tekst pierwotnie opublikowany w tygodniku "Gość Niedzielny" 2010 nr 50

Sięgałem po tę książkę nie bez obaw. Poezja narodowa? Dzisiaj? Bałem się, że Wojciech Wencel, zainspirowany klimatem, jaki wytworzyła w Polsce katastrofa smoleńska, napisze tomik albo niestrawnie patetyczny, albo nadmiernie publicystyczny. Nic z tych rzeczy. W „De profundis” odżywają tony zapomniane w polskiej liryce, tak jakby ktoś na nowo dokopał się do źródła, o którym wszyscy myśleli, że dawno wyschło.


Polska zwrócona poezji

Piszę o tobie Polsko wciąż ten sam wiersz
lecz brakuje mi słów by przywrócić
cię współczesnej poezji

– deklaruje Wencel w wierszu „Archeologia”. Tych słów szuka poeta u największych: Kochanowskiego, Mickiewicza, Lechonia, Miłosza, Herberta. Sięga do języka Biblii, narodowego hymnu i mowy kresowej. Świadomie mówi cudzymi językami, jakby chciał dokopać się rdzenia polszczyzny i polskości. Właśnie drążenie w ziemi, poszukiwanie korzeni to najczęściej powracające obrazy w tomie o wymownym, zaczerpniętym z psalmu, tytule „De profundis” (Z głębokości). Ta „podziemność” pełni tu wiele funkcji. Przywołuje tradycje Polskiego Państwa Podziemnego i kieruje jednocześnie nasze myśli do miejsca, gdzie spoczywają ciała zmarłych. To oni – zmarli, polegli – tworzą teraz podziemne państwo:

tam zabici w ciemnym lesie modlą się za nami
tam powstańcy do Śródziemia idą kanałami.

Dlaczego do Śródziemia, a nie do Śródmieścia? – pytają już przemądrzali krytycy. „Czy to jeszcze historia czy już jakaś tolkienada? Nie pytaj poety o sens, bo on natchniony” – wyśmiewa te wersy zadowolony z siebie Andrzej Horubała na łamach „Rzeczpospolitej”. Gdyby jednak przeczytał cytowany wiersz „In hora mortis” dokładnie, umiałby powiązać te wersy z początkiem utworu:

Jeszcze Polska nie zginęła póki my giniemy
póki nasi starsi bracia wędrują do ziemi.

Póki my giniemy

Znamienne, że właśnie te słowa, opublikowane zresztą najpierw w „Gościu Niedzielnym”, wzbudziły największy sprzeciw oponentów Wencla. Oprócz Horubały głos w sprawie poety zabrała m.in. filozof Agata Bielik-Robson, a nawet Magdalena Środa. Feministka Bożena Keff grzmiała: „(…) przypomnę, że w oryginale jest »żyjemy«. Po tej zmianie dopiero widać, jaki ten tekst był aktywistyczny i pozytywny, i jak się zmienił na nekrofilski chory pasywizm, od nadziei i życia zeszedł do metafizycznej rozkoszy, jaką daje śmierć innych rodaków, jednak nie podmiotu lirycznego, bo choć pisze »my«, to jednak musiał być żywy, kiedy to pisał, w interesie spójności plemiennej. A gardło sobie poderżnąć w proteście przeciwko brakowi tejże, to nie łaska?”

Rzeczywiście, jeśli tekst Wencla byłby wyłącznie pochwałą śmierci, jego koncepcja patriotyzmu musiałaby przerażać. Krytycy jednak nie zauważają jednej rzeczy: że pod ziemią „tajemne biją źródła tryskają strumienie”, że „tam śmierć pada na kolana przed wiecznym istnieniem”. Ta poezja sięga znacznie dalej niż śmierć, tylko żeby odczytać te sensy, trzeba wspiąć się na poziom wiary. To ona pozwala patrzeć na największe nawet katastrofy jako na element Bożego planu. „Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity” – te ewangeliczne słowa mogłyby stanowić motto „De profundis”, tak wiele tu bowiem obrazów odzwierciedlających tę myśl. Siostra czarnoleskiej lipy, która rodzi „tylko śmierć”, jest ceniona przez Pana „jako szczep najpłodniejszy”. Rozkładające się w zbiorowej mogile ciała żołnierzy z przestrzelonymi głowami stają się – dosłownie i w przenośni – „solą ziemi”. A dół, do którego wrzucono pomordowanych w Katyniu, został przedstawiony w symbolicznym obrazie owocu:

żywa skórka obrastała dół jak błona
wewnątrz pestki podobne do czaszek.

Wieszcze i dobosz

W „De profundis” Wencel rozwija motyw tytułowy z „Podziemnych motyli” – swego poprzedniego tomu wierszy, także wydanego w tym roku. Jednak ten symbol duchowego zmartwychwstania przenosi teraz autor z planu osobistego na wspólnotowy:

a latem niech się budzą podziemne motyle
a wiosną niechaj Polskę skrzydlatą zobaczę.

To oczywiście nawiązanie do słynnego „Herostratesa” Jana Lechonia – wiersza napisanego u progu narodzin II Rzeczypospolitej. Lechoń wyrażał w nim zmęczenie narodowym mitem. Chciał powrotu do zwyczajnego życia, pisał:

A latem niech się słońce przegląda w motylach,
A wiosną – niechaj wiosnę, nie Polskę zobaczę.

Nie był jednak pewny, czy taki sposób patrzenia faktycznie obudzi Polaków, czy może „wszystko w pył rozkruszy”. Wencel już wie, że niszczenie tradycji nie prowadzi do niczego dobrego, dlatego próbuje wskrzesić mit. Przypomina w tym poetów romantycznych, których postrzegano jako wieszczów, niemal proroków. Autor „De profundis” wyznacza sobie nieco mniej odpowiedzialną rolę: – Może w aktualnym momencie polskiej historii mam być trochę takim doboszem, który wyznacza rytm wspólnotowego marszu – deklarował podczas czatu na portalu wiara.pl.

Czułość dla umarłych

Ale „De profundis” to nie tylko rytm. To także piękne melodie brzmiące w polszczyźnie. Mistrzowskie „Echa zielne” przywodzą na myśl poezję Leśmiana, tyle że zamiast neologizmów odzywają się tu głównie zapomniane słowa, kojarzące się z Kresami:

Oczerety oczy rzeki czary jary
świt czerwony czerwca wonie czarne konie
śpiew pasterzy łódź na Styrze w monastyrze
dzwonią dzwony zioła wonne i podzwonne

dnieje sieje dzikie ziele wołynieje
łubinowe chaszcze ale stare dzieje
słońce plącze się we wnyki słoneczniki
bagna jary czaszki czary to czahary.

W wierszu „Białe kamienie” melodyjne okazują się nawet nazwy miejsc: Czerwonogród, Sidorów, Brzeżany, Czernelica, Waręż, Korzec, Podhorce. A wers z „Wiśniowego sadu”: „a sny próżne ulecą hen za Horyń za Słucz” – to już poetycka ekstraklasa.

Na piękno dźwięków i obrazów nakładają się krwawe wizje rzezi na Wołyniu czy pośmiertne portrety żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych z lat 1945-1951. To również wywołało kontrowersje wśród krytyków. „Wencel ogląda zdjęcia trupów” – pisze Andrzej Horubała, zarzucając poecie chorą fascynację. Ale przecież nawet pobieżna lektura pozwala stwierdzić, że nie o estetyzację zbrodni tu chodzi. Zestawienie fotografii zmasakrowanego ciała dziewczyny z freskiem Fra Angelico „Zwiastowanie” dowodzi raczej, że oprawca nie jest w stanie odrzeć człowieka z godności ofiarowanej mu przez Stwórcę. Za pozornie beznamiętnym opisem kryje się czułość, którą poeta obdarza umarłych.

Autor „De profundis” nieustannie balansuje na granicy życia i śmierci. Mówi o narodzie, ale kieruje naszą uwagę ku perspektywie ostatecznej. Trudno bowiem inaczej czytać zamykające wiersz „Białe kamienie” słowa z Księgi Ezechiela:

Z czterech wiatrów przybądź, duchu,
i powiej po tych pobitych, aby ożyli.

Wojciech Wencel, De profundis, Arcana, Kraków 2010, ss. 44



Szymon Babuchowski (ur. 1977) - poeta, krytyk literacki, dziennikarz "Gościa Niedzielnego". Laureat trzeciej edycji Konkursu Poetyckiego im. x. Józefa Baki i Nagrody im. ks. Janusza St. Pasierba. W roku 2006 na Uniwersytecie Śląskim obronił rozprawę doktorską „Wybrane problemy poezji Wojciecha Wencla”. Mieszka w Katowicach.