Leśne złomowisko. Kawałek blachy z biało-czerwoną szachownicą. Skierowane w niebo koła samolotu. Między drzewami porozrzucane fragmenty bagażu, foteli i ludzkich szczątków. Przez długie miesiące wystawione na działanie słońca, wiatru, deszczu. Popiół wymieszany z błotem. Tych obrazów nie da się zapomnieć, unieważnić, wyprzeć ze świadomości i snów. Będą wracać jak sępy i zadawać nam ból. Nie zniósłby ich przykuty do skały tytan, ale my właśnie odzyskaliśmy wolność. Stało się tak dzięki ofierze bohaterów poległych pod Smoleńskiem.
Felieton z cyklu "Listy z podziemia", "Gazeta Polska" 13 kwietnia 2011
W listopadzie 1994 roku, w słynnym wywiadzie dla „Tygodnika Solidarność”, Zbigniew Herbert mówił o uczuciu dyskomfortu towarzyszącego codziennemu życiu w III RP: „Myślę, że wynika to stąd, że nie wywalczyłem tego. Niepodległość dostaliśmy w prezencie od historii, za wolność nie zapłaciliśmy ani kropli krwi. […] Jeśli jednak ktoś rzeczywiście walczył o tę niepodległość – to była Armia Krajowa przez długich 5 lat, której wysiłek określono wraz z Powstaniem Warszawskim jako daremny i politycznie niesłuszny. A także polskie oddziały walczące w lasach już po »wyzwoleniu«. A jeszcze ci, co ginęli w lochach i kazamatach bezpieki”.
Sformułowanie „ani kropli krwi” brzmi niezręcznie wobec ofiar Grudnia’70 czy ks. Jerzego Popiełuszki, ale dobrze oddaje transformacyjny charakter wychodzenia z komunizmu. Wszyscy w jakiejś mierze odczuwaliśmy z tego powodu dyskomfort. Bo niepodległość okazała się niepełna, otrzymana w pakiecie z postkomunistyczno-postsolidarnościowym układem, który do dziś kształtuje polską politykę. A jednak wielu z nas uznało porządek III RP za formę ostateczną – niedoskonałą, ale też niewymagającą powszechnej solidarności, walki cywilnej i ponoszenia ofiar. Daliśmy się uśpić najpierw sloganami o kompromisowej naturze demokracji, a później pełnymi sklepami, wypasionymi komórkami, cyfrową telewizją i urlopami w Egipcie. W tym materialistycznym raju zabrakło chęci i czasu na wcielanie w życie słów „Bóg, honor, ojczyzna”.
Byli jednak Polacy, którzy pozostali wierni gorzkiemu testamentowi Herberta. Wśród nich Lech Kaczyński, Anna Walentynowicz i Janusz Kurtyka, którzy nie tylko z uporem powtarzali wielkie słowa, ale do końca swoich dni odważnie walczyli o Polskę prawdziwie niepodległą. I – jak w „Przesłaniu Pana Cogito” – nagrodzono ich za to „chłostą śmiechu zabójstwem na śmietniku”. Z tej perspektywy bardzo przypominają oficerów AK, powstańców warszawskich i żołnierzy wyklętych. Choć ich wysiłki uznawano za daremne i politycznie niesłuszne, polegli za nasze zapomnienie o Polsce i wygodne życie. Zginęli po to, by dać nam prawdziwą wolność.
Wolność uzyskana bez ofiar nie może być prawdziwą wolnością. Wiedzą o tym nie tylko dowódcy armii, ale i ci, którzy doświadczają wyzwolenia w zwyczajnym życiu: chrześcijanie, w których każdego dnia umiera „stary człowiek”, albo alkoholicy wychodzący z nałogu. Za wolność dającą rzeczywisty wybór zawsze trzeba umierać. Codziennie, nie tylko w sytuacjach granicznych.
Zaczyn tej wolności widać dziś w Polsce. W ludziach, którzy jednoczą się, by – jak to ujmuje Jarosław Marek Rymkiewicz – budować niepodległość wokół siebie. Widać go wśród czytelników „Gazety Polskiej” i „Naszego Dziennika”, wśród Solidarnych 2010 i wśród setek tysięcy innych wykluczonych z nowego wspaniałego świata Polaków. Wszyscy musimy nauczyć się z dumą i spokojem odbudowywać polskość w lokalnych środowiskach – w języku, edukacji, kulturze – czerpiąc z wiary siłę do znoszenia obelg.
Ci, którzy zginęli w katastrofie smoleńskiej, cierpliwie znosili upokorzenia, a ich śmierć podczas misji katyńskiej symbolicznie zwieńczyła tę drogę. Byli jak trzcina w zetknięciu z walcem nicości, świeca wystawiona na huragan. Polegli, ale przecież coś po nich zostało. Bóg nie złamał trzciny nadłamanej, nie zagasił knotka o nikłym płomyku. Niech ich ofiara, która obudziła nas do wolności, będzie wyzwaniem, z którym trzeba się mierzyć. Jan Paweł II mówił, że każdy z nas ma swoje Westerplatte, zbiorową lub indywidualną powinność, od której nie można się uchylić. Smoleńsk zawiesił nam poprzeczkę jeszcze wyżej.