Każdy chrześcijanin powinien zdawać egzamin z historii Polski
Felieton z tygodnika "Gość Niedzielny" nr 14/2011
W przeddzień pierwszej rocznicy katastrofy smoleńskiej wkładam czarną koszulę, zapalam świecę w oknie i wyciągam z biblioteki „Księgi narodu i księgi pielgrzymstwa polskiego”. Czytam przypowieść Adama Mickiewicza: „Płynęły po morzu okręty wielkie wojenne i statek jeden mały rybacki. A był czas burzliwy jesienny; w tym czasie im okręt większy, tym bezpieczniejszy, a im mniejszy, tym niebezpieczniejszy. (…) Ale nie mogąc widzieć gwiazdy na niebie i nie mając iglicy magnesowej, zbłądziły i potonęły okręty wielkie. A statek rybacki, patrząc na niebo i na iglicę, nie zbłądził i doszedł brzegu, a chociaż rozbił się przy brzegu, uratowali się ludzie (…). I pokazało się, że wielkość i moc okrętów dobre są, ale bez gwiazdy i kompasu niczym są. A gwiazdą pielgrzymstwa jest wiara niebieska, a iglicą magnesową jest miłość Ojczyzny”.
Oto, co głosi nam, mieszkańcom Polski XXI wieku, nasz narodowy prorok. Żyjemy w czasach ostatecznych. Okręty skazane na zagładę to współczesna cywilizacja, która wyrzekła się Boga. Mały statek rybacki to nie tyle Polska, ile żywe chrześcijaństwo. Wzmianka o katastrofie przy brzegu, z której rybacy wyjdą cało, to proroctwo apokalipsy. Mickiewicz nie obiecuje chrześcijańskiego imperium. Przepowiada pogański świat, w którym nieliczni będą świadkami Chrystusa. Mówi o naszych czasach. Zadziwiające, że profetyzm tekstu, napisanego nazajutrz po upadku powstania listopadowego, nie zatrzymuje się na wizji wyzwolenia Polski z zaborów. Ostatecznym celem jest ogólnoludzkie braterstwo w wolności, żywa wspólnota chrześcijańska, do której powstania mają przyczynić się Polacy. Dlaczego akurat my? Ponieważ przygotowała nas do tej roli historia, dając nam dziedzictwo szlacheckiej równości i wewnętrznej wolności, nad którą nawet śmierć nie ma władzy.
Smoleńsk na nowo otwiera tę perspektywę polskich dziejów. 10 kwietnia 2010 roku to dzień, w którym znowu na moment otworzyły się bramy świata i stanęliśmy na granicy między życiem a śmiercią. Część z nas przeszła na drugą stronę. Reszta miała szansę spojrzeć w głąb wieczności i ujrzeć tam przodków objętych mocą zbawiającego Chrystusa. Co powodowało polskimi powstańcami, którzy przez ponad dwieście ostatnich lat stawali do walki z potęgami tego świata, lekceważąc wysokie prawdopodobieństwo śmierci? Czy tylko obywatelski obowiązek? Raczej bezgraniczne umiłowanie wolności, tego duchowego, wewnętrznego żywiołu, bez którego trudno żyć na serio. Historia przekonuje, że Polacy nigdy nie zadowolą się wegetacją bez znaczenia, w imię wygody czy dobrobytu. Nie ma na świecie drugiego narodu, w którym tkwiłby tak ogromny potencjał heroizmu lub… świętości. To polskie „albo – albo” może się stać punktem orientacyjnym dla wszystkich chrześcijan oczekujących na ponowne przyjście Pana. Każdy chrześcijanin – niezależnie od tego, czy jest Polakiem, Hiszpanem czy Brazylijczykiem – powinien w swojej wspólnocie i życiu zdawać egzamin z historii Polski. Ta chrystianizacja polskiego heroizmu jest w stanie natchnąć naszą cywilizację nowym duchem.
Przez długi czas testament Mickiewicza był spłycany, sprowadzany do programu politycznego, który miał pomóc Polsce odzyskać niepodległość. Nie zauważano, że suwerenna Rzeczpospolita jest tylko przystankiem na drodze do zbawienia. Prorok Polaków – jak Mojżesz – nie wszedł do Ziemi Obiecanej, umarł w drodze, daleko od ojczyzny, ale nasza misja pozostaje aktualna. Wyznacza ją nie tylko wizja poety, ale i szereg świadectw mistycznych, choćby słynny przekaz Zbawiciela, objawiony Faustynie Kowalskiej: „Polskę szczególnie umiłowałem, a jeżeli posłuszna będzie woli Mojej, wywyższę ją w potędze i świętości. Z niej wyjdzie iskra, która przygotuje świat na ostateczne przyjście Moje”. Kluczowe są słowa: „jeżeli posłuszna będzie woli Mojej”, a więc zgodzi się na bieg swojej historii, uzna jej celowość, zaufa Chrystusowi.
Polski katolicyzm bardzo długo służył narodowi, pomagając przetrwać niewolę. Kościół był schronieniem dla całej armii konspiratorów: chrześcijan, agnostyków, racjonalistów. Były czasy, kiedy to się sprawdzało, ale dziś pora odwrócić proporcje, by do końca zrealizować testament wieszcza. Teraz to nie Kościół ma zabezpieczać polskość, lecz nasz patriotyzm fundowany na umiłowaniu wolności i okrzepły w historycznych doświadczeniach, musi stać się formą dla żywego chrześcijaństwa, ziemską kotwicą dla wiary, rozklekotanym wehikułem, który poprowadzi do zbawienia nie tyle całe narody, ile tych naszych braci, którzy w obliczu nadchodzącej apokalipsy dostrzegają potrzebę powrotu do ewangelicznego „albo – albo”.
Być żołnierzami powstania ojczyzny, tej ziemskiej, biało-czerwonej, ale przede wszystkim ojczyzny niebieskiej. Z lampami oliwnymi w dłoniach oczekiwać ponownego przyjścia Chrystusa. Być gotowym umrzeć w każdej chwili, ufając w moc Zbawiciela. Gotowość na śmierć, która znosi ziemskie ograniczenia, jest warunkiem absolutnej wolności. I tylko w chrześcijaństwie może jej towarzyszyć pokój serca. Pozdrawiam was, bracia w Chrystusie, żeglarze czasu jesiennego. Do zobaczenia na morzu!