niedziela, 6 listopada 2011
Dziennik kanadyjski
Wtorek. Na lotnisku w Toronto witają nas Anna Łabieniec i jej mąż Bogdan. Na co dzień redagują tygodnik „Merkuriusz Polski”. Teraz przez tydzień będą gościć w swoim domu poetę z Polski i jego nastoletniego syna. Nie jestem pewien, czy zdają sobie sprawę z perturbacji, które się z tym wiążą. Wprawdzie nie raz udowodnili, że dla promocji ojczystej kultury są w stanie poświęcić wiele, ale to może być dla nich doświadczenie ekstremalne.
Środa. Bibliofil i wydawca Henryk Wójcik oprowadza nas po mieście, tzn. on maszeruje, a my wleczemy się w ogonie. Uniwersytet, biblioteki, chińska dzielnica... Henryk ma w sobie impet dawnych polskich etnografów, geologów, podróżników, którzy głęboko eksplorowali obce kultury, takich jak choćby Ferdynand Ossendowski. To znak rozpoznawczy polskich inteligentów w Kanadzie. Gdy ja, widząc Indianina, zatrzymuję się na ulicy i szepczę synowi do ucha: – Popatrz, Winnetou!, oni wchodzą do wigwamu i pytają, co słychać. Jak bardzo mylił się Sławomir Mrożek, gdy portretował polskich emigrantów jako ludzi z kompleksami.
Czwartek. Spotkanie w klubie Stowarzyszenia Polskich Kombatantów. Na ścianach emblematy wszystkich formacji wojskowych II RP i Polskiego Państwa Podziemnego. Wśród publiczności żołnierze Armii Krajowej, uczestnicy powstania warszawskiego, ocaleni z Wołynia. Średnia doświadczeń w walkach o niepodległość: pół życia. Jak dobrze mówić o polskiej duszy i romantycznej tradycji w poczuciu, że jest się rozumianym.
Piątek. Wizyta w domu Janusza Harczuka, który pół wieku temu był napastnikiem Lechii Gdańsk. W 77 rozegranych w pierwszej lidze meczach zdobył 18 goli. Z sentymentem prezentuje czarno-białe fotografie z przedsezonowych zgrupowań, na których futboliści wyglądają jak grupa przyjaciół, a nie zawodowi najemnicy. Cóż, od tamtych czasów piłka bardzo się zmieniła. Płynnie przechodzimy do rozmowy o pisanych przez pana Janusza ikonach, z których największe wrażenie robi Matka Boża Kaszubska. Były piłkarz, który pisze ikony? W Kanadzie nikogo to nie dziwi. Wieczorem odwiedzamy prof. Tamarę Trojanowską z wydziału slawistyki Uniwersytetu w Toronto. Ona specjalizuje się w tematyce ponowoczesności, ja dźwigam pancerz romantyczny, ale rozmawia nam się świetnie. W sprawach polskich trudno mi wychwycić zasadniczą różnicę poglądów.
Sobota. Niagara Falls. Słynny wodospad robi wrażenie, ale i tak wolę karkonoskie Szklarki. Niech będzie mi wybaczone to straceńcze faux pas, jednak mamy teraz w kraju trudny czas i należy afirmować polskość, także na poziomie przyrody.
Niedziela. Mój przyjaciel, poeta Aleksander Rybczyński, załatwia nam bilety na mecz hokeja. Przy wejściu cheerleaderki witają nas zalotnym: – Hi, guys! Patrzę na swój pokaźny brzuch i zdezorientowany rozglądam się wokół. One chyba tak do każdego, bez względu na prezencję. Rośnie we mnie kanadyjski optymizm. Wieczorem msza św. w kościele św. Kazimierza przy Roncesvalles. Atmosfera jak podczas nabożeństwa w Zakopanem. Kanadyjski optymizm zostaje wyparty przez polskiego ducha.
Poniedziałek. Wywiad dla kablowej telewizji „Polish Studio”. Mówię o formacyjnym znaczeniu Smoleńska i potrzebie budowania kulturalnego podziemia, koniecznie z kanałem biegnącym pod oceanem. W przerwach realizator Tadeusz Lis (rodowity Czech) emituje wiadomości z TV Trwam. W wyborach Polonia z Toronto w niemal 80 proc. poparła Prawo i Sprawiedliwość. Partię Jarosława Kaczyńskiego uznaje się tu za formację centrową. Głosowanie na nią jest oczywistością nawet dla liberałów, bo większość emigrantów kieruje się świadomością niepodległościową. Najwyraźniej nie dotarł tu jeszcze sygnał TVN48. Wieczorem spotkanie w Centrum Kultury im. Jana Pawła II w Mississauga. Kwiat polonijnej inteligencji. Zasłużeni dla kultury emigracyjnej poeci: Florian Śmieja, Edward Zyman, Marek Kusiba, nasi cierpliwi gospodarze i niezrównani państwo Zarzeccy. Ona, Irena z domu Harasimowicz, wybitna tłumaczka literatury rumuńskiej, on, Krzysztof, żołnierz AK, równie wybitny tłumacz literatury amerykańskiej. Wspaniali Polacy, dzięki którym człowiek błogosławi Boga za swój los. Bo składając hołd bohaterom narodowej historii, uświadamia sobie, że – jak mawia pani Irena – „nie my na Syberii, nie my przykuci do taczek”. Razem mamy jeszcze tyle do zrobienia!